Wzgórze Czaszki

b_240_0_16777215_00_images_numery_4_173_2009.jpgWzgórze Czaszki

Ewa Owsiany

 

Przed wejściem do Wieczernika jakiś Arab rozłożył na kamieniu oliwne lampki. Czeka na chrześcijan: może to kupią? Jeszcze jeden zbędny pakunek, jeszcze jedna rzecz, która utrudnia skupienie. Objuczeni pamiątkami, umajeni czerwonymi gronkami drzewa pieprzowego, które ogołocili jak szarańcza, wlewają się pielgrzymi do„sali na górze”.

Wita ich cisza i smutek opuszczenia. Jakiś liszaj dymu? czy wilgoci? pełznie po ścianie. Milczą kapitele kolumn, gotyckie łuki sklepienia, kolumienki trzech okien powleczonych matowymi szybami. Z półotwartych drzwi smuży się światło, wydobywając z mroku niszę wykutą przez muzułmanów. Mihrab? Meczet? Zaskoczenie. Co innego podpowiadała wyobraźnia.

Ale cóż, wieki przewaliły się nad tym miejscem. Bazylikę, która stała na gruzach domu znanego z Ewangelii, zniszczyli w VII wieku Persowie. Nie ostał się również kościół wzniesiony przez krzyżowców. W XIV wieku Wieczernik odbudowali franciszkanie, lecz po stu latach zostali usunięci przez mahometan, którzy kaplicę Wieczernika zamienili na meczet. I od tej pory już nie odprawiano tutaj Eucharystii.

Dziś gospodarzy tu  wspólnota żydowska, przechowująca tradycję o grobie króla Dawida w podziemiach domu. Na parterze otworzono szkołę  talmudyczną – jesziwę. I chrześcijanom nadal nie wolno uobecniać w tym miejscu Ostatniej Wieczerzy. No messe, no music.

Muszę tu wspomnieć (nawiasem) o pewnym zaskakującym spotkaniu z żydowską rodziną. Było to na schodach Wieczernika. Dostatnio ubrani rodzice, dwójka dzieci…

– Ale śliczna! – zachwyciłam się malutką dziewczynką, uśmiechając się do niej. W tym momencie jej brat, może dwunastoletni, nagłym ruchem ramienia odepchnął siostrę ode mnie i dłonią zakrył jej twarz. Cóż to był za gest! Jaki manifest nieufności i tło wymowne dla zawirowań wokół Wieczernika!

Mniejsza z tym; przecież zaraz potem, w jednym z jerozolimskich zaułków zupełnie mnie rozbroił inny brat innej Żydóweczki. Cały dumny wziął ją na ręce, by machając mi rączką na pożegnanie jak najpiękniej wypadła na zdjęciu w tych swoich czarnych trzewiczkach, czarnym chałacie i czarnym wzorzystym czepeczku. Zupełna odwrotność tamtej sceny.

Ale wróćmy do Wieczernika, gdzie niezbędny jest ład serca.

Jestem w „sali na górze”, dotykam szorstkich ścian i ze wszystkich sił pragnę pokonać odległość dwu tysięcy lat. Kim był nieznany przyjaciel Jezusa, właściciel tamtego domu? I  tajemniczy człowiek niosący dzban wody? To, co się działo wieczorem przed Jezusową Męką, promieniuje z powietrza i ziemi na tę izbę, która ani usłana jest, ani gotowa do wieczerzy paschalnej. A jednak siłą tamtego przeżycia, które ponawia w nas każda Eucharystia, pytamy: może Jezus, tak przeraźliwie wśród uczniów samotny, łamał Chleb tu, gdzie dziś łuk niszy w ścianie? Może przy tej kolumnie pochylił się z miednicą nad stopami zdumionego Piotra?

A po tych schodach opuszczał Wieczernik. „Dzieci, jeszcze krótko jestem z wami. Będziecie mnie szukać…”.

Schodził w stronę potoku Cedron. Widziały Go te same mury Syjonu, które po wiekach podziurawiła kulami wojna izraelsko-arabska 1967 roku. Minął pałac Kajfasza, gwarny, rozświetlony na święto. Do tego pałacu jeszcze tej samej nocy przywloką Go słudzy świątyni.

Szedł spiesznie, za Nim uczniowie. Niewiele pojmujący z tego, co się dzieje, nieczuli na grozę sytuacji. Po kamieniach bielejących na dnie potoku przekraczają Cedron i wspinają się na zbocze Góry Oliwnej.

Dopadają miejsca, które łudzi pozorem bezpieczeństwa. To ogród Getsemani, wschodnia posiadłość z grotą, gdzie znajdowała się tłocznia oliwy.

Tu zasypiają. Przebywać z kimś, kto pogrążony w udręce? To zbyt trudne. Niby chcieli strzec modlitwy Mistrza, ale sen ich zmorzył. Wiekowa oliwka tego nie pamięta. O jej konary, sękate, poskręcane jak sploty ośmiornicy ociera się teraz wygłodzony kot, a szare liście szeleszczą z trwogi, jak osika. Przez wieki robiono na nich interes sprzedając pątnikom ogród po listku. Ale kilka drzew ocalało. I Skała Agonii.

Otaczamy ją półkolem, jak ołtarz. Lita, rozległa, chroniona żelazną balustradą przechowuje w sobie pamięć krwawego potu Człowieka, idącego w śmierć. Najgorszą z najgorszych. Solidarną z miliardami ludzkich śmierci.

Chłodną powierzchnię kamienia wygładził dotyk niezliczonych dłoni. Skała bieli się pod czaszą Bazyliki Narodów, wybudowanej w 1924 roku staraniem wielu nacji. Upamiętniają to godła dwunastu państw, umieszczone w kopule świątyni i mozaiki w prezbiterium. I tak „Konanie w Ogrojcu” jest darem Węgrów, do „Zdrady Judasza” przyczyniły się dary Irlandczyków, a polscy żołnierze ufundowali w roku 1944 „Pojmanie”. Wszystko zaś otula fioletowy mrok na znak, że w owej chwili, dwa tysiące lat temu, nastała noc i moc ciemności.

Ujęto więc Więźnia, który nie stawiał oporu i gnano Go z powrotem ku miastu. Dziś prowadzi tamtędy ruchliwa szosa. Ponaglano, by biegł. Pochodnie skakały w mroku. Przyglądała się temu wyniośle Brama Piękna, zwana też Złotą. Ta sama, przez którą niedawno wjeżdżał do Jerozolimy na osiołku, a ludzie słali płaszcze na drodze. Milczała, a z nią ukryta za murem Świątynia i gmach Sanhedrynu.

Dziś także milczy zamurowana na głucho. Pilnuje grobów w Dolinie Jozafata, gdzie koszt jednego miejsca sięga tysięcy dolarów. Dopiero w Dniu Ostatecznym, gdy zmarli powstaną, brama otworzy się dla Sędziego.Więc gdy pewien izraelski generał koniecznie chciał przez nią przejechać na znak zwycięstwa nad Arabami, wytłumaczono mu, że jeszcze nie raz może odzyskać i stracić swą Jeruszalaim, ale świata po zagładzie – już nie.

Słudzy świątyni skręcili na ścieżkę biegnącą wzdłuż Cedronu. Przebyli strumień, dopadli Bramy Źródlanej, wpychając w nią Więźnia. Mijali Ofel, liczący sobie już wtedy trzy tysiące lat, i dolinę Tyropeonu. Wciąż biegli pod górę, teraz już po kamiennych schodach. Oto one. Wyłuskane z ziemi łopatą archeologa. Autentyczne, z czasów Jezusa. Znaczone dotknięciem Jego sandałów. Wyścielają wzgórze, na którego szczycie stał pałac Kajfasza. Dziś podziemia zbudowanego w tym miejscu kościoła Galicantu (tam, gdzie piał kogut) upamiętniają kapturowy sąd nad Synem Człowieczym i dramat pierwszego z apostołów, który zaparł się Mistrza.

Już nigdy nie wyobrażę sobie tej sceny inaczej, odkąd w Watykanie widziałam obraz Caravaggia. I teraz staje mi w oczach prostacki profil służącej arcykapłana, jej świdrujące oko, gest dłoni rozwartych, twarz z wyrazem satysfakcji i niezbitej pewności oficera śledczego. Oto najwyższy kapłan z uczonymi w Piśmie przesłuchują pojmanego, a tu, pod samym okiem Wysokiego Sądu grzeje się  przy ognisku ktoś, kto był razem z Nim! Rozpoznała, chce donieść. Piotr broni się, zaklina, przysięga, ledwie zarysowany pełganiem ognia:

– Kobieto, nie rozumiem, co mówisz!

Teraz powinien zapiać kogut.

Ale jest cisza.

Schodzimy aż do dna, w chłodną wilgoć skalnej cysterny. Przewodnik gasi światło, abyśmy poznali smak absolutnej ciemności. Niewykluczone, że w tym właśnie więzieniu Chrystus spędził ostatnią noc przed Męką.

Taki sam wiatr spada w dolinę czaszek,  Taki sam upał mży popiołem. Nad miastem przewala się godzina szczytu: ulicami spieszą chasydzi w lisich czapach, handlują Arabowie, – Abba! – wołają chłopcy w jarmułkach, czepiając się ręki ojca. Jak wtedy. I jak wtedy żebrak odsłania nogę pokrytą aż po kolano krwawo-ropną miazgą trądu.

Mijamy go, odwracając oczy. Jaki wstyd – dokucza sumienie – przecież Mistrz nie przeszedłby obok tak obojętnie! Własnemu losowi musimy też zostawić wielbłąda z kolejnym turystą na grzbiecie. Pysk otwarty w męce, rozdęte chrapy, właściciel  bije go po nogach, by po tysiąc razy dziennie klękał i wstawał. Ach, jeszcze i pies, który uciekł pod auto przed bandą kopiących go wyrostków. Śmieją się, a on wzywa pomocy cienkim histerycznym szczekiem. Jakbym słyszała psią straż pod murami Antonii.

Stały w tym miejscu. Otaczały twierdzę, która swe imię zawdzięczała chwilowej przyjaźni Heroda Wielkiego z Markiem Antoniuszem. Była symbolem potężnej władzy Rzymu. Górowała nawet nad jerozolimską świątynią, którą trzymała w ryzach. „Od strony, gdzie sąsiadowała z portykami świątyni, twierdza posiadała schody, po których schodziły straże, ponieważ przebywała tam stale kohorta rzymska i uzbrojeni żołnierze ustawiali się w czasie świąt, czuwając, by lud nie spiskował ” – opowiada rzymski historyk Józef Flawiusz.

Czas rozsypał Antonię w proch, ale do dzisiaj w podziemiach klasztoru Panien Syjońskich można oglądać bazaltowe płyty, pochodzące z dziedzińca twierdzy. Ktoś wyrył na nich tajemnicze znaki kół i kwadratów. Służyły załodze garnizonu do gry „w króla”, gdy nudą wiało w koszarach . Można sobie wyobrazić, o ile większej rozrywki dostarczył żołnierzom wyrok Piłata. Pozwolono im do woli pastwić się nad Skazańcem. To gdzieś tutaj, na bruku Antonii ubiczowali Go. A potem urządzili farsę koronacji cierniem. Witaj Królu żydowski! I pluli na Niego.

Jerozolimska Droga krzyżowa sprawia zawód pielgrzymom. Zwykle spodziewają się odkrytej przestrzeni, ostro wznoszącej się ku szczytowi Golgoty. Po drodze niechby stały kaplice pełne wymownych obrazów. Byle tylko iść w nabożnej ciszy. Jak w Kalwarii Zebrzydowskiej, kiedy nie ma tłumów.

Tymczasem nic z tego. Tylko dwie niezbyt strome uliczki przecięte trzecią, od Bramy Damasceńskiej. To wszystko. Jeszcze gdzieniegdzie krzyżyk na murze wśród arabskich bazgrołów sprejem, czasem kłódka jak pięść na drzwiach zapuszczonej kaplicy. W górze -  mieszkania, firanki w oknach. No i te spojrzenia straganiarzy – czasem czujne, czasem drwiące, ale najczęściej obojętne. Do tego klaksony, które co chwilę spychają pod mur.

Prędko, prędko, w ścisku i wrzawie bazaru, pod niebem, które ledwie widać w szparach między płóciennymi dachami rozpostartymi w uliczce wąskiej jak tunel. Prędko wśród gór bananów, pomarańczowych piramid, między stosami portmonetek, torebek i pasków, alabastrowych flakoników i widokówek. W zgiełku i obawie, bez krzty skupienia kojącego napięcie; i trudno, i nic dziwnego, bo wtedy  było tak samo. Zupełnie tak samo. Tylko zamiast policjanta rzymski setnik pilnował gawiedzi.

I nagle nie wiadomo skąd przypływa prościutki wiersz Władysława Broniewskiego z czasów, gdy jako żołnierz generała Andersa trafił na Bliski Wschód: