DOBRA KOMUNIKACJA W RODZINIE

DOBRA KOMUNIKACJA W RODZINIE

Magdalena Matwiejczuk

 

Umiłowani, miłujmy się wzajemnie, ponieważ miłość jest z Boga, a każdy kto miłuje, narodził się z Boga i zna Boga. Kto nie miłuje nie zna Boga, bo Bóg jest miłością (1 J 4,7-8).

 

Sekretem udanego związku i rodziny jest pielęgnowanie otwartej i szczerej komunikacji. To reguła, która sprawdza się we wszelkiego rodzaju relacjach, począwszy od biznesowego partnerstwa, aż do bliskich związków w rodzinie. Komunikacja jest tu kluczem. A dlaczego? Ponieważ efektywna komunikacja zawiera w sobie wiele czynników istotnych dla budowania dobrej relacji, takich jak: poświęcenie dla kogoś czasu, słuchanie, reagowanie – działanie, dobierane z uwagą słowa, okazywanie emocji ale również i milczenie!

                

Wybory

Komunikacja wymaga dokonywania wewnętrznych wyborów. Podzielenia się z kimś bliskim swoimi myślami – to też wybór, który może zdziałać dosłownie cuda i wzbogacić naszą perspektywę myślenia. Niektóre myśli są dobre, aby wypowiedzieć je teraz, a inne zostawić lepiej na później. Bardzo ważne, aby być świadomym tej różnicy i wybrać odpowiednie słowa na odpowiednią okazję. Jeśli jest coś bardzo ważnego, co chcesz powiedzieć komuś bliskiemu, zrób to teraz. Nie zawsze będziesz mieć na to drugą szansę.

 

Milczenie

Momenty milczenia mogą nieść w sobie potężną siłę i energię. Nie każdy moment konwersacji musi być wypełniony słowem mówionym. Cisza może być często o wiele bardziej efektywna, czasem konieczna, odpowiednia, lepiej przekazująca daną myśl czy stan emocjonalny człowieka.

 

Słuchanie

Słuchaj dokładnie nie tylko tego, co mówi dana osoba, ale również tego, czego nie mówi.

Usłysz, jaki przekaz jest ukryty między słowami: w emocjach i w specyficznie dobranych słowach. Czasem te momenty ciszy nie są przypadkowe i niosą ze sobą głębszą wiadomość niż słowa. Zadawaj pytania i potwierdzaj, czy dobrze zrozumiałeś/aś odpowiedź: „Czy dobrze rozumiem, że masz na myśli to i to...”. Sprawdzaj odpowiedzi i upewniaj się jak najczęściej o ich poprawnym zrozumieniu – to buduje silną więź emocjonalną i porozumienie intelektualne.

Każdy z nas jest nauczony, aby komunikować się poprzez mówienie. Jednak bardzo ważnym, a może nawet najistotniejszym elementem porozumiewania jest wysłuchanie drugiego człowieka. W myśl powiedzenia: „Masz dwoje uszu, a tylko jedne usta” – powinniśmy więc dwa razy więcej słuchać niż mówić. Zastanów się, jak jest z Tobą?

 

Wspólnie spędzany czas

Zastanówmy, się jak planujemy spędzanie wspólnego czasu w rodzinie, gdyż nawet najbardziej wyśmienite porady czy książki o komunikacji w z najbliższymi nie zastąpią nam spędzonych z nimi chwil. Możemy wiedzieć wiele, znać zasady ale jeśli nie znajdziemy czasu, żeby te zasady wcielić w życie, na co dzień to oznacza, że wartość rodziny w naszym życiu nie jest w pełni doceniana. Warto więc przyjrzeć się sobie, ile (im konkretniej tym lepiej, np. ile godzin w tygodniu?) dzisiaj jestem w stanie spędzać czasu z najbliższymi i w jaki sposób? Czy znajduję czas na wspólną modlitwę? Czy staram się wspólnie spożywać obiady? Czy zaproponuję wspólny spacer? Poczytanie książki? Czy raczej spędzam wolne chwile na tzw. zjadaczach czasu, typu TV czy Internet? Wspólnie spędzony czas wydaje się „pospolitą” zasadą, ale w rzeczywistości zasada ta jest jedną z najtrudniejszych do wcielenia przy współczesnym tempie życia. Wymaga to bowiem w pełni zaangażowania z naszej strony, energii, koncentracji oraz umiejętności oderwania się od pracy zawodowej bądź odpuszczenia w kwestii tzw. prac wokół domu na rzecz BYCIA „tu i teraz” z drugim człowiekiem.Tę zasadę bycia blisko drugiego wyraża cytat z Pisma Świętego dotyczący zachowania Marty i Marii:Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona” (Łk 10, 41-42)

 

Działanie

Działanie to największy dowód, że ktoś w relacji jest prawdziwy i wiarygodny. Nasza aktywność musi być konsekwencją naszych słów: obietnic, umów i zobowiązań.

To bardzo pouczająca dla wszystkich związków lekcja, która często jest zapominana.

Poprawna i zdrowa komunikacja wymaga nie tylko słuchania i mówienia, ale również obserwowania innych; wymaga też konkretnych działań. Słowa poparte działaniami budują fundamenty zaufania.

 

Emocje

Podczas komunikacji dopasuj swoje emocje do potrzeb i sytuacji twojego odbiorcy. Nasz język ciała (np. mimika twarzy, gestykulacja rąk) powinien być dostosowany, do tego, co mówimy. Szczególnie dzieci są wyczulone na emocje, które towarzyszą naszym słowom. Aby usłyszały nasz przekaz, musimy często być na tym samym poziomie entuzjazmu czy wyobraźni, co one. Ostrożnie dobrane słowa i towarzyszące temu wyrażenie emocji pozwalają nam porozumiewać się szczerze i z empatią wobec drugiej osoby.

 

Przyzwolenie na...

Rodzice dajcie sobie prawo do otwartości i szczerości wobec siebie. Do tego, aby dyskutować na temat waszych uczuć i spraw pojawiających się w waszym związku. A to dla wielu małżeństw stanowi problem. Dlaczego? Ponieważ wymaga poszanowania i tolerowania odmienności małżonków. Dążmy do nieosądzania i obiektywnego podejścia, bez chowania tajemnic przed partnerem. To pozwoli być empatycznym i zrozumieć sposób myślenia drugiej osoby. Takie podejście to podstawa konstruktywnej atmosfery i efektywnej komunikacji w  zdrowej relacji. Dzieci obserwując rodziców, którzy umiejętnie dyskutują na ważne tematy, uczą się odważnego zadawania pytań, a sytuacje dyskusji nie kojarzą im się ze stresem lub kłótnią.

 

Zadawaj piękne pytania

Pytania są jednym z podstawowych narzędzi komunikacji. Zadawaj jak najwięcej wzmacniających, pozytywnych pytań. To oznacza, że naprawdę kogoś słuchasz. Jak czułbyś się w relacji, gdzie nikt cię nie pyta: Jak się czujesz? Jak minął dzień? Jak w pracy? itd. Czy chciałbyś kontynuować taką relację? Gdy nie zadajemy żadnych pytań, to przypuszczamy, że prawdopodobnie już wszystko wiemy o danej osobie jej stanach, uczuciach, pragnieniach i oczekiwaniach. Jakże jednak często te przypuszczenia wprowadzają nas w błąd?

 

Teraz jest właśnie czas, aby wypróbować te zasady w twojej rodzinie. Nie od razu mogą zadziałać wszystkie. Spokojnie. Jedną z wypróbowanych metod jest taktyka 10 sekund opóźnienia. Kiedy reagujesz na nowe pomysły i zachowania partnera – nie odpowiadaj od razu, weź kilka głębokich wdechów i policz do 10, potem pomyśl o powyższych regułach. Pamiętaj, aby wysłuchać i nie osądzać z góry. Powodzenia.

                                                               

Autorka jest psychologiem oraz coachem rozwoju osobistego i zawodowego

Jeszcze raz o Mirze Jankowskiej i Mistrzowskiej Akademii Miłości

Jeszcze raz o Mirze Jankowskiej i Mistrzowskiej Akademii Miłości

Maria Wilczek

 

O Mirze śmiało można powiedzieć, że jej pasją jest inspirowanie innych do brania się za bary z życiem, że to wulkan energii, kobieta wszechstronnie wykształcona, człowiek spełniających się zamierzeń, czujnego wypatrywania nowych wyzwań, trafnie dobierający pomocników do podejmowanych zadań, nigdy nie mówiący – to niemożliwe, w porę sięgający po pomoc z Wysoka.

Ależ tak, o niej i wielu jej dokonaniach czytaliśmy także w „Liście do Pani”. A jednak pomyślałam, że warto by tym razem zapytać, drogą nam kobietę sukcesu (już słyszę jak koryguje to określenie, mówiąc, że jest po prostu kobietą spełnioną) o jej dzieciństwo, o ludzi, którzy kształtowali ją na różnych etapach życia, o niecodzienne wydarzenia, które naznaczyły jej los, także o te najważniejsze Spotkania, słowem o przeszłość.

I oto znajduje się w życiu Miry, wypełnionym po brzegi pracą, spokojna chwila na to, bym w przyjaznym wnętrzu mogła słuchać jej opowieści.

 

Dzieciństwo

Dzieciństwo u dziadków na wsi było sielskie, anielskie. Tak jej się ono jawi. Żyła wśród bujnej przyrody, szalała nie tylko w babcinym ogrodzie, skacząc po drzewach, ale biegała też po rozległych łąkach i polach. Żyła obok ludzi prostych, ale pełnych dobroci, otwartych, gościnnych, dowcipnych, którzy nie chowali jednak nigdy prawdy „pod korcem”. Bez ogródek podawano co trzeba – „kawę na ławę”. Byli to ludzie ciężkiej pracy i głębokiej pobożności, traktujący poważnie Pana Boga i swoje życie. To z dziadkami wychodziła w pole. Nie tylko przyglądała się ich pracy, ale często i sama w niej uczestniczyła, np. w sianokosach. A czasem pozwolono jej nawet powozić końmi a później traktorem.

Z dziadkami słuchała audycji dla rolników, klękała do modlitwy, chodziła w niedzielę do kościoła – a z babcią także na majowe czy czerwcowe. Pewnie to dzięki nim stała się „dzieckiem kościółkowym”, które w przyszłości nie przechodziło kryzysu wiary, choć proces jej dojrzewania trwał i trwa do dziś, jak powie.

Taki kształt dzieciństwa, w którym poznała smak swobody i z którego wyrosła także jej prostota i spontaniczność, Mira „zawdzięcza” – chorobie. Tuż po porodzie wykryto w jej małym ciałku niebezpieczne guzki. Groził jej garb z przodu i z tyłu. Cudem wymasowano przełamane dzieciątko. – Już od zarania zawdzięczam mnóstwo innym osobom, bliskim i obcym. Nie wywdzięczę się! – mówi. To rekonwalescencja spowodowała decyzję rodziców, by na pewien czas przesiedlić swą jedynaczkę z małej klitki w Toruniu do wiejskiego domu dziadków.

 

Młodość (pierwsza)

Po pewnym czasie wraca jednak do Torunia pod rodzicielskie skrzydła. Czuje się kochana i rozumiana. „Nie było potrzeby się buntować” – powie wspominając swoje relacje z rodzicami. W szkole jest pilną uczennicą, bierze też udział w pracach kółka recytatorskiego, w amatorskim teatrze, śpiewa w chórze. Łapie bakcyla czytania. Zna na pamięć Inwokację z Pana Tadeusza, Redutę Ordona i Treny Kochanowskiego. Miłość do wielkiej literatury epoki romantyzmu przychodzi przez ciotkę Halinkę i mamę, która jest dla niej podporą, krytykiem i autorytetem.

Mira przez wiele lat uczestniczy w działalności istniejącego przy Domu Kultury – Studia Poetyckiego. „Być w tym zespole, pracować w nim, to była moja wielka radość. Nie byłabym dziś tu, gdzie jestem, gdyby nie tamto doświadczenie. Lucyna Sowińska – to był genialny pedagog, i inspirator, dusza artystyczna” – dopowie. Po maturze Mira zdała egzaminy do szkoły aktorskiej we Wrocławiu. Znalazła się jednak „pod kreską”, bo kobiet przyjmowano mniej niż mężczyzn. Równolegle zdawała na filologię polską. I ją wybiera. Z aktorstwem jednak całkiem nie zrywa. Gra nadal w toruńskim teatrze amatorskim, Joannę d, Arc i Telimenę.

 

Do tańca i do różańca

Właściwie od lat szkolnych, a jeszcze bardziej od lat studenckich, jej życie upływa w nurcie poszukiwania i odnajdywania Bożych ścieżek. Już podczas studiów zaczyna sięgać po lektury religijne. Częściej otwiera Biblię, chce coraz więcej wiedzieć o Bogu, o życiu, któremu On nadaje sens. Przełomem jest wysłuchanie wykładu ks. Chrostowskiego. To za jego przyczyną stanęła w progach wydziału teologii warszawskiej Akademii Teologii Katolickiej ( dziś Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego). Pochłanianie wiedzy łączy z aktywizowaniem środowiska studenckiego, wówczas dość biernego – do zabaw. – Żeby katolik był do tańca i do różańca – śmieje się.

To podczas tych studiów zdarzy się wypadek, który raz jeszcze uzmysłowi jej kruchość naszej egzystencji i potęgę Tego, który ją chroni. Kiedy podczas powrotu autostopem z Taizé, samochód wpadł w poślizg i wbił się w przydrożne drzewo, ona znalazła się, jak mówi, na nim, rozbijając twarz. I właśnie wtedy, zalana krwią, ale nad wyraz przytomna, usłyszała w swym wnętrzu wyraźne słowa – „Bóg dał, Bóg wziął, niech Imię Jego będzie błogosławione”.

Kilka lat później Mira kończy wydział teologii i pyta –

 

Co ze mną dalej?

A dalej był czas pracy w Szkole Zawodowej i Technikum Poligraficznym, gdzie uczyła młodzież polskiego i religii. Równocześnie uczestniczyła w zajęciach w szkole dziennikarskiej tygodnika Polityka. Dziwnym trafem, jak mówi, ona teolog i polonistka trafiła na kilka lat do redakcji „Twojego Stylu”. To nie był jej świat. Czuła się tam jak pisklę kukułki wrzucone do nie swojego gniazda. Nie było to jednak przypadkowe. –Żeby nie zwariować codziennie chodziłam na Mszę św. – mówi. Wspomina z tego czasu znamienną spowiedź u ksiedza Choinki z kościoła na Piwnej w Warszawie, który na jej żale z ciepłem i czułością oznajmił: Dziecko, ty się ciesz, bo Pan Bóg zwalcza w tobie Swoich rywali!” I była to prawda!

To wtedy, kiedy czuła się przeraźliwie samotna, „jak na bezludnej wyspie” – tak ten stan określi, zdarzyła się ta nadzwyczajna – noc czuwania w kościele u ojców paulinów w Warszawie. To tam doznała Spotkania z Kimś, o kim się uczyła, o kim jej w dzieciństwie opowiadano. Nie było fajerwerków, ani spoczynku w duchu. Wręcz przeciwnie, jak wszyscy uczestnicy owej niezwykłej Mszy św. zaproszono ją – do zgody na to, co teraz jej życie wypełnia. Na stan w jakim się znajduje (samotność), na sytuację, w jakiej jest ( praca w toksycznym środowisku), na relacje (żadne) z dawnymi przyjaciółmi i kolegami...Z trudem, ale szczerze wypowiedziała przed Najświętszym Sakramentem: „Choćbym do końca życia miała być w tej sytuacji w jakiej się znajduję – zgadzam się. I dziękuję Ci Panie!

Po kilku dniach zauważyła, że akceptacja tego stanu i zgoda nań spowodowały diametralną zmianę w jej życiu, doświadczenie niejako własnego zmartwychwstania i rozpoznanie obecności kochającego Ojca w niebie, który wie, kiedy na co jest właściwy czas.

 

Żeby coś dać, musisz to mieć

A potem były studia podyplomowe w Mediolanie – MBA – Master of Business  Administration,  także podyplomowe z Zarządzania Zasobami Ludzkimi i jeszcze studium psychoterapeutyczne... Ktoś by mógł zapytać, po co ten pęd do zdobywania wiedzy z tak zdawałoby się odległych od siebie dziedzin? A jednak był w tym głęboki sens. Tym wszystkim, co udało się jej zgromadzić w sobie, w co uzbroiła i wzbogaciła swą osobowość, próbuje dzielić się z innymi. Robi to w różny sposób: kiedyś jako prowadząca swoje audycje w radio Józef ( „Życie jest piękne”, „Ora et labora”, „Oblicza sukcesu”) a od dwóch lat prowadzi w ogólnopolskim radiu Plus autorski cykl „Kochaj i rób, co chcesz, czyli Mistrzowska Akademia Miłości”. Kiedyś założyła i kierowała Stowarzyszeniem Integracji Świata Pracy „Labor”, a dziś jest wykładowcą i rektorem własnej „uczelni” – istniejącej już od ponad pięciu lat Mistrzowskiej Akademii Miłości MAM (www.akademia24.pl). Można ją uznać za uniwersytet życia, bo poprzez nowatorskie i niepowtarzalne widowiska edukacyjne o tematyce damsko-męskiej, warsztaty rozwoju osobistego, nagrania CD audio ze spotkań, Gazetkę MAM oraz audycje – wspiera Polaków w ich poszukiwaniu pełni życia. To nasz holding – śmieje się pani rektor.

Przez chwilę wspominam nową formę działań Akademii – letnie Spotkanie Klubowe MAM w salach kawiarni Domu Pielgrzyma „Amicus”. Tłum ludzi, przeważnie młodych, ale i jak rodzynki zdarzają się między nimi „młodzi inaczej”, tzn. głównie duchem. Pogodny szmer rozmów, milknie, kiedy przygasają światła i na niewielkim podium staje – Mira Jankowska. Ubrana elegancko, ale nie krzykliwie, uśmiechnięta wita serdecznie zebranych, przywołując rodzinne klimaty, w których wszyscy zaczynają się czuć jak u siebie. Obok Miry zaproszona specjalnie przez MAM z Rzymu - Dorota Szeptuch Gontarz psycholog, pracująca z Polonią we Włoszech. Spotkaniom Miry zawsze towarzyszą goście – wybitni specjaliści różnych dziedzin. I zaczyna toczyć się rozmowa z osobami z sali, tym razem na temat dróg poznania samego siebie, poprawy relacji w rodzinie, blasków i cieni trudnej drogi naprawy własnego życia. Mira prowadzi spotkanie, dbając o to, by nie utraciło ono swej dynamiki, ducha, i by od początku do końca było dla uczestników interesujące. Zaczynam rozumieć po co jej były ćwiczenia aktorskie, po co ukończone takie właśnie studia, ale także po co umiejętność dostrzegania najdrobniejszych wahnięć emocjonalnych odbiorców i w końcu po co umiejętność kierowania „zasobami ludzkimi”. Jak się okazuje każde spotkanie MAM, organizowane widowiska edukacyjne, warsztaty, wydawane płyty i inne działania Akademii – to praca sztabu ludzi, którymi Mira kieruje. Mam świetny zespół – mówi – i wielu w nim mężczyzn.

Klubowe spotkanie MAM trwa nadal. Włącza się w dialog swymi ważnymi wypowiedziami pani psycholog, ale odzywają się też głosy z sali. Młodzi mówią z pasją o tym, co im się udało naprawić w swym życiu, a z czym jeszcze muszą się mocować. W tym życzliwym klimacie chętnie opowiadają o swoim doświadczeniu – pomagając sobie, pomagają innym. Zadają pytania, czasem nie godzą się z przedmówcą, czasem milkną w pół słowa, gdy napotykają znienacka na jakiś niedostrzeżony wcześniej problem. Sala czasem wybucha śmiechem, bo wątki komiczne są wpisane w scenariusz spotkania. A ci, którzy milczą, nie zabierają głosu, słuchają w skupieniu, by wyłowić te myśli, które mogą być im pomocne.

 

Żyć w pełni Pełnią

I znów powrót do naszego kameralnego spotkania z Mirą i jego ostatniego akordu – jej wyznań. „Moja życiowa misja – mówi – to żyć w pełni Pełnią. Pomagać tak żyć – sobie i innym. Przez własne zmagania odkrywam, co znaczy walczyć o siebie, uwalniać się z cudzych, nie własnych przekonań i zasad, odkrywać wewnętrzną wolność, dokonywać wyborów – i ŻYĆ.

Nie ma we mnie zgody na apatię, bezradność i bierność. Wiem też, że mam budzić innych. Ostatnio odkryłam z radością, że przebywam wśród ludzi odmienionych, pogodnych, świadomych siebie, chętnych do ciągłej pracy nad sobą, dążących, niezależnie od powikłanych czasem losów, do spełnionego życia. Gotowi są dawać wiele innym, bo już wiedzą, kim są i co mają w swych zasobach.

Takie środowisko tworzy się wokół MAM. Życiodajne! I powiem, choć zabrzmi to szumnie, że Polska i świat na to czekają – na przemianę naszych rodzin i środowisk. A ten cud przemiany zaczyna się od każdego z nas”.

Jeśli kiedyś wrócę na Maltę...

Jeśli kiedyś wrócę na Maltę...

Ks. Roman Tomaszczuk

 

To nie była podróż moich marzeń. Wprawdzie dwa lata wcześniej czytałem w „Gościu Niedzielnym” o najbardziej katolickim państwie w Europie, ale tekst nie był na tyle przekonujący, żeby kupić bilet lotniczy na wyspę. Potem ktoś jeszcze kusił ciekawymi kursami językowymi (zaczynałem się uczyć angielskiego), z których słynie jedno z najmniejszych państw naszego kontynentu, ale nie czułem się na siłach, żeby sprostać takiemu wyzwaniu.

A jednak odwiedziłem Maltę – tylko dlatego, że z pobliskiego Wrocławia jest bezpośrednie połączenie z La Vallettą (stolicą kraju).

 

Milczący świadkowie

Zaskakują odległości. Na Malcie wszędzie jest blisko… główna wyspa ma zaledwie 53 km długości, a powierzchnia drugiej co do wielkości, Gozo, jest równa jednej trzeciej Malty. Na tak niewielkim obszarze dzieje się jednak mnóstwo ciekawych rzeczy, a historia tego skrawka Europy sięga ponad 5600 lat wstecz. Tutaj bowiem znajdują się ruiny najstarszych wolno stojących budowli na świecie (ok. 3600 p.n.e.) – zachowało się ich aż 23; dla porównania Wielka Piramida w Egipcie powstała ok. 2550 p.n.e., a sławne kamienie w Stonehenge w Anglii są datowane na ok. 2300 p.n.e.

W pierwszej chwili, oglądając to, co zostało z gigantycznych prehistorycznych świątyń do naszych czasów, trudno wywnioskować, jaki był ich kształt i funkcja. Dopiero wizualizacje i rekonstrukcje uzmysławiają rolę, jaką pełniły. Niemniej spacerowanie między megalitycznymi  ścianami w połączeniu ze świadomością ich starożytności robi spore wrażenie.

 

Śladami Apostoła Narodów

Dla wierzących niewątpliwą radością jest nawiedzanie miejsc związanych z trzymiesięcznym pobytem na tej wyspie św. Pawła. Wspomina o tym św. Łukasz w Dziejach Apostolskich. Apostoł w trakcie podróży z Jerozolimy do Rzymu, przed sąd cezara, trafił na Maltę, gdy statek po wielkim sztormie osiadł tu na mieliźnie. Przymusowy postój strażników z więźniami stał się dla wyspiarzy zbawiennym – dosłownie. Św. Paweł założył bowiem gminę chrześcijańską, której członkowie po dziś dzień szczycą się apostolskim pochodzeniem swego Kościoła. Nawiedzenie wyspy staje się zatem wędrówką do korzeni wiary. Jako kapłani (podróżowałem z przyjacielem) szczególnie mocno podkreślaliśmy ten aspekt naszej wyprawy.

W Valletcie, w kościele Rozbicia Statku św. Pawła, znajdują się szczególne relikwie: fragment kolumny na której Apostoł miał zostać ścięty, i kości jego nadgarstka. Natomiast w Rabacie na Gozo można zejść do groty, w której św. Paweł mieszkał, i odwiedzić katakumby, których istnienie jest potwierdzeniem życia i rozwoju tamtejszego Kościoła.

 

Rośnie znaczenie

Dla Rzymian Malta nie była istotna. Natomiast w średniowieczu, gdy osiedlili się tu joannici, z biegiem czasu ośrodek ich duchowej i doczesnej władzy nabierał znaczenie. Przełomem jednak okazało się wielkie oblężenie w 1565 r., gdy cała Europa drżała przed tureckim imperium osmańskim. Sulejman zamierzał uderzyć na Włochy przez Sycylię, ale po drodze musiał pokonać walecznych joannitów z Malty. Jego armia licząca 181 okrętów z 40 tys. żołnierzy oblegała wyspę przez kilka tygodni. Ostatecznie żołnierze musieli się poddać i zarządzić odwrót, gdyż bohaterska obrona fortów złamała ducha islamskiej potęgi.

Wtedy też, gdy Europa nie mogła wyjść z podziwu nad zwycięstwem joannitów, Wielki Mistrz stał się równy kontynentalnym monarchom. A męstwo zakonnych rycerzy zostało nagrodzone bogactwem darów płynących w dowód wdzięczności z królewskich stolic. Tak zaczyna się złoty wiek Malty, którego świadectwem nad wyraz imponującym i malowniczym jest stolica. Starówka La Valletty jest dzisiaj ogłoszona zabytkiem Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO.

 

Katolicki duch

Maltańczycy słyną ze swej pobożności i gościnności. Każdy turysta przekonuje się o tym bardzo szybko – choćby dlatego, że znakomita większość domów tuż przy wejściu jest ozdobiona ceramicznymi płaskorzeźbami i plakietkami z wyobrażeniem Pana Jezusa, Maryi czy Świętych Pańskich. Poza tym zaskakują tablice ogłoszeniowe przy kościołach. Nie wyobrażam sobie bowiem, żeby w Polsce była gdzieś sprawowana Msza św. w niedzielę o godzinie… 5.30. Imponują także kościoły. Powstały zazwyczaj w XIX i na początku XX stulecia. Zaskakują swoim ogromem, co z polskiej perspektywy jest zupełnie niezrozumiałe, gdyż wydaje się, że na potrzeby kilku- lub kilkunastotysięcznych miasteczek nie ma sensu wznoszenia tak potężnych świątyń. A jednak. Kościoły są pełne, ponieważ znakomita większość Maltańczyków regularnie praktykuje swoją wiarę. Mieliśmy tego dowód, gdy w niedzielę o 20.30 odwiedziliśmy kościół, zwabieni palącymi się w nim światłami. Byliśmy zdumieni, gdy zobaczyliśmy nabożeństwo eucharystyczne, podczas którego śpiewał chór, służba liturgiczna składała się z wielu ministrantów i kleryków, a Bractwo Najświętszego Sakramentu dumnie trzymało straż. Coś nie do pomyślenia w niedzielny wieczór w Polsce – przynamniej na zachodzie kraju.

 

Po co wracać?

No i życzliwość skromnie żyjących mieszkańców wyspy. Wielokrotnie doświadczaliśmy jej, gdy tylko daliśmy wyraz naszemu zdezorientowaniu w terenie lub jakimś wahaniom w poszukiwaniach na mapie… Natychmiast, bez prośby z naszej strony, przystawał jakiś Maltańczyk z pytaniem: Can I halp You? (W czym mogę pomóc?) i zabierał się do wyjaśniania.

Na Malcie faktycznie niemalże z każdym można porozumieć się po angielsku (maltański w swoim brzmieniu kojarzył się nam z mieszanką włoskiego z arabskim). Jest to konsekwencja faktu, że przez ponad 150 lat Maltańczycy byli kolonią brytyjską. Zresztą wydaje się, że podobnie jak u nas w tym czasie tożsamość narodowa była chroniona wyłącznie dzięki wierze. Ona bowiem świadczyła o historii narodu i odróżniała mieszkańców od anglikańskich okupantów.

Pojechałem na Maltę przez przypadek, ale jeśli kiedyś tam wrócę, nie będzie to już przypadkowe. Wyspa, choć w swej architektonicznej warstwie bardzo jednorodna, kusi jednak swoim kolorytem i łagodnym klimatem. No i nie mieliśmy jeszcze okazji zasmakować w maltańskiej fieście, podczas której południowcy dają wyraz swojemu temperamentowi i pobożności.

 

Zdjęciaks. Roman Tomaszczuk

 

Podpisy

1 – Panorama zachwycającej La Valletty

2 – Tylko na Malcie można spotkać posadzki w całości złożone z tablic nagrobnych

3 – Fragment kolumny, na której miał stracić życie św. Paweł

4 – Budowa megalitycznych świątyń nie była łatwa

5 – Narodowe sanktuarium w Ta’ Pinu na Gozo

6 – Takie dekoracje przy drzwiach spotyka się na każdym kroku

7 – Maltańczycy zawsze chętnie pomagają gościom