Asceza – wartość zapomniana

Z perspektywy psychologa chrześcijańskiego

 

Asceza – wartość zapomniana

Ks. prof. Romuald Jaworski

 

W niektórych okresach roku liturgicznego (Wielki Post, Adwent) lub w szczególnych okolicznościach życiowych (np. przygotowanie się do nowych zadań, walka z chorobą lub kryzysem rodzinnym) wiele osób podejmuje wyrzeczenia, których sens często nie jest zrozumiały dla ich otoczenia, a nieraz także dla nich samych. Te wyrzeczenia określane są jako zachowania ascetyczne. Wielu ludziom współczesnym asceza kojarzy się bardziej ze średniowiecznym biczowaniem i noszeniem włosienicy niż ze zdroworozsądkową samodyscypliną pomagającą w prowadzeniu życia mądrego i dobrego.

W ascezie należy odróżnić aspekt treściowy od aspektu formalnego. Ten pierwszy obejmuje cele i motywy, dla których asceza jest podejmowana. Im cel bardziej wzniosły tym silniejsza motywacja do zachowania ascetycznego.

 

Zróżnicowanie ascezy

W aspekcie treściowym wyróżnia się – ze względu na źródło motywacji – ascezę świecką i religijną. Ta pierwsza zorientowana jest na osiągnięcia w sporcie, zdrowiu, stoickim opanowaniu siebie. Termin „asceza” (grec. askesis) oznaczał pierwotnie ćwiczenie, kształtowanie, obrabianie, i był używany w kontekście dążenia do osiągnięć sportowych, do piękna lub sprawności umysłowej. Dziś także wiele osób podejmuje radykalne wyrzeczenia dla tych motywów (jak wielkich ofiar wymaga dbanie o sylwetkę, osiągnięcia sportowe czy urodę). Asceza religijna jest podejmowana ze względu na Boga i zbawienie, a jej motywem jest lęk przed Bogiem lub miłość do Niego. Asceza religijna ma charakter nadprzyrodzony. Jej motywacja wynika z relacji do Boga, a jej celem jest osiągnięcie zbawienia, szczęścia w zjednoczeniu z Bogiem.

Aspekt formalny ascezy dotyczy określonych form zachowania, takich jak post, powstrzymanie się od wygód, wstrzemięźliwość seksualna czy rezygnacja z określonych dóbr. Wiele osób podejmuje dobrowolne wyrzeczenia lub rezygnację, np.: jeden dzień w tygodniu bez oglądania telewizji, wstrzemięźliwość od potraw mięsnych w piątek, odstawienie alkoholu, papierosów, rezygnacja z kupowania bezwartościowych czasopism i przeznaczenie pieniędzy na jakiś dobry cel. Takie zachowania wprowadzają określony ład w hierarchię wartości, pozwalają odkryć, że są rzeczy potrzebne i potrzebniejsze, takie, które przydałyby się i takie, które są konieczne. Asceza wprowadza porządek w hierarchię rzeczy, w hierarchię zdarzeń, pozwala ze spokojem spojrzeć na różne oferty, które są nam dzisiaj podsuwane. Wyraża się w ograniczeniu tendencji konsumpcyjnych. Rezygnacja z kupna jakiegoś artykułu i przeznaczenie pieniądzy dla ludzi bardziej potrzebujących wydobywa głęboki sens ascezy, wyrażający się nie tylko w dążeniu do osobistego ładu wewnętrznego, ale również w trosce o innych.

W ascezie można wyróżnić dwa aspekty: pozytywny i negatywny. Pozytywny wiąże się z tendencją do osiągania cnoty i doskonałości, ukierunkowuje myślenie na wartości, dla których osiągnięcia wymagana jest wewnętrzna dyscyplina, wyrzeczenie. Aspekt negatywny łączy się ze świadomością ograniczeń, uciążliwości, trudu, rezygnacji z komfortu.

Asceza uczy samodyscypliny. Jest formą pracy nad sobą, drogą moralnego doskonalenia siebie i wzrastania. Kontrolowanie własnych odczuć, emocji, potrzeb, myśli i działań jest nieodzownym warunkiem świadomego rozwoju. Sprzyja dojrzałości osobowej i religijnej. Otwiera też na zdrowe i głębokie relacje interpersonalne z otoczeniem. Ułatwia przezwyciężanie podziałów i ułatwia przebaczenie.

W dobie przesytu wrażeń, nadmiernego bombardowania informacjami i spowodowanego tym osłabienia wrażliwości – zdolność do selekcji i hierarchizacji bodźców, potrzeb i wartości jest nie tylko ważna, ale wręcz konieczna. Nic dziwnego, że asceza jawi się jako droga do głębokiej humanistycznej postawy wobec otoczenia i jest traktowana jako istotna wartość także w świecie. Wielu psychologów i socjologów zwraca uwagę na konieczność dyscypliny i umiaru w życiu człowieka. Uważają oni, że głęboki humanizm ujawnia się w unikaniu jednostronności, łagodzeniu krańcowości, równoważeniu przesady. Jest to przejaw ascezy, umiaru prowadzącego do harmonii w człowieku.

Asceza religijna wyraża się w specyficznych formach, takich jak post, milczenie czy dzieła miłosierdzia.

 

Post, milczenie, miłosierdzie

Post pomaga walczyć z głównymi wadami: z nieumiarkowaniem w jedzeniu i piciu, nieczystością, chciwością. Gdy człowiek rozpoczyna post, dochodzi do konfrontacji jego życzeń, pragnień, potrzeb, marzeń z taką prawdą o człowieku, którą pokazuje Pismo Święte.

Istnieją domy rekolekcyjne, w których rekolekcje połączone są z praktyką postną, a przyjmowanie pokarmu ograniczone jest do minimum. Niektórzy ludzie chcą na tej drodze uzyskać nie tylko zdrowszą kondycję, ale przede wszystkim pogłębić swoją relację z Bogiem. Człowiek nie powinien jednak poprzez zbyt radykalne wyrzeczenia i umartwiania wyniszczać siebie. Postna forma ascezy polega na ograniczaniu jedzenia tam, gdzie to jest pożyteczne dla rozwoju człowieka oraz na właściwym odżywianiu w sytuacjach, gdy praktyka postna mogłaby stać się formą autodestrukcji, samobójstwa na raty, fiksacją, zamiast oddawaniem czci Bogu.

Jedną z lepszych form ascezy jest spełnianie uczynków miłosierdzia wobec ciała i wobec ducha. Do tych pierwszych należą: nakarmienie głodnych, napojenie spragnionych, przyodzianie nagich, odwiedzanie chorych, przyjmowanie podróżnych do swego domu, odwiedzanie więźniów i grzebanie umarłych. Do drugich należą: napominanie błądzących, udzielanie dobrych rad wątpiącym, pocieszanie strapionych, pouczanie nieumiejących, cierpliwe znoszenie (tolerancja) uciążliwych, chętne darowanie urazów oraz modlitwa za żywych i umarłych.

W epoce hałasu i szumu informacyjnego szczególnie ważną formą ascezy jest milczenie. Współczesny człowiek potrzebuje ciszy, by skonfrontować się z wewnętrznym światem własnych myśli i przeżyć, ale także, by stworzyć klimat dla doświadczeń religijnych. Cisza jest zewnętrznym warunkiem dla wejścia w sferę duchowości i jest znakiem duchowej mądrości człowieka. Milczenie sprzyja walce z wadami i z grzechem (szczególnie. nadmiernego i niekontrolowanego gadulstwa połączonego często z osądzaniem innych). Jawi się jako droga poznania prawdy o sobie, o innych ludziach i o Bogu. W milczeniu człowiek lepiej dostrzega własne grzechy, dzięki czemu może skuteczniej zwalczać wady i korygować własne błędne postawy.

 

Asceza chrześcijańska

Istota chrześcijańskiej ascezy polega zatem na wprowadzeniu ładu we własne życie, by zdobyć panowanie nad sobą i móc siebie ofiarować Bogu. Chodzi o takie używanie rzeczy stworzonych, które jest zgodne z wolą Bożą. W chrześcijaństwie asceza oznacza budowanie więzi z Chrystusem, troskę o upodobnienie się do Niego.

Podkreślając znaczenie ascezy, należy wskazać zarówno jej kontekst zdrowotny, jak i zbawczy. Zdrowa asceza stoi na straży umiaru i sprzyja porządkowi. Przyczynia się do lepszej kondycji psychofizjologicznej, a zarazem pełni ważną rolę w życiu religijnym, otwierając człowieka na to, co niematerialne, duchowe, nadprzyrodzone. Kardynał Karol Wojtyła pisał: „Aby wszystkie wartości, przeżywane przez człowieka, znalazły się na właściwym dla nich miejscu, w tym celu potrzeba szczególnego wysiłku. Wysiłek ten nosi nazwę ascezy”. (K. Wojtyła, Elementarz etyczny. Wrocław 1995, s. 88).

EKONOMIA KOMUNII

EKONOMIA KOMUNII

 

Z Andrzejem i Zofią Miłkowskimi, zaangażowanymi w prowadzony przez Ruch Focolari ogólnoświatowy projekt ekonomii komunii – rozmawiają Dobromiła i Stanisław Salikowie

 

 

Od kilkunastu lat bliska Wam jest idea ekonomii komunii.Wyjaśnijmy najpierw, na czym konkretnie polega włączenie się w ten program.

 

Andrzej Miłkowski: – Przedsiębiorca, który podejmuje decyzję prowadzenia biznesu zgodnie z zasadami ekonomii komunii, musi inaczej spojrzeć na sprawę podziału zysku swojej firmy. Dzieli zyski na trzy części – niekoniecznie równe; decyzja należy do niego. W swoim sumieniu rozeznaje, jaką część zysku chce przeznaczyć na dalszy rozwój firmy, jaką na pomoc potrzebującym i jaką na działania Ruchu, mające na celu formację człowieka – w duchu kultury dawania – tak, by ludzie wcielali w życie system wartości, który pozwala dbać o dobro wspólne. Dla człowieka wierzącego będą to wartości ewangeliczne, a dla innych wspólne wartości uniwersalne. Dlatego fundamentem życia zasadami ekonomii komunii jest konsekwentne zmaganie się ze swoją słabością i życie tymi wartościami. Dzięki relacjom ze współpracownikami, opartym na tych wartościach w firmie odczuwa się dobry klimat tak istotny w pracy. 

Zofia Miłkowska: – U podstaw ekonomii komunii leży przekonanie, że człowiek powinien się dzielić. Jeśli posiadam jakieś dobra, a są osoby, które ich nie mają – znaczy to, że powinnam się podzielić. W tym miejscu wielu powie: ale ja nie mam się czym dzielić, jestem biedny czy średniozamożny. Tymczasem każdy z nas coś ma – będzie to uśmiech, dobre słowo, czas. Nasza młodzież, na przykład, odwiedza mieszkańców domów opieki społecznej czy domów dziecka. Kultura dawania polega na tym, że dostrzegamy potrzeby drugich, a nie zamykamy się tylko w sobie i swoich potrzebach. Ta świadomość to fundament myślenia w kategoriach ekonomii komunii. Stąd będą wyrastały decyzje – zgodne z konkretnymi możliwościami – włączenia się w ekonomię komunii.

A jak narodziło się Wasze zaangażowanie?

A.M.: – Każda tego typu decyzja dokonuje się najpierw w sumieniu człowieka. Osobiście dojrzewałem do niej kilka lat. Od 1986 r., prowadziłem przedsiębiorstwo. Na początku lat 90. przeżyłem rozstanie z pierwszym wspólnikiem, który odchodząc, zabrał ze sobą 60 proc. załogi i adekwatny majątek firmy. Poczułem wtedy, że muszęprzejść wewnętrzną weryfikację, że muszę się uwolnić od przywiązania do własności, od dotychczasowego dorobku materialnego, zwłaszcza w tym trudnym momencie, kiedy zaczął on topnieć. Bez tego nie można inaczej spojrzeć na swoją firmę. Nie bez trudu, ale zdołałem uczynić ten krok. Odtąd wiedziałem, że moja firma tak naprawdę nie jest już „moja”, bo oddałem ją w ręce Boga – jej nowego Szefa. Ja stałem się jej zarządcą.

To było najważniejsze?

A.M.– Niewątpliwie. Właśnie wolność od posiadania pozwala dostrzec możliwości dzielenia się, a nie tylko gromadzenie dla siebie. Ale trzeba też jasno powiedzieć, że taka postawa nie jest dana raz na zawsze. Ponieważ ma wymiar duchowy, wymaga też duchowej pielęgnacji. Na pewno mnie, nam, chodzi o wartości ewangeliczne, którymi na naszą miarę staramy się każdego dnia żyć. Jednocześnie na co dzień doświadczamy, jak ważna jest osobista modlitwa oraz wierność tym wartościom w sposób jednoznaczny, przejrzysty i bez żadnych wyjątków. Ta konsekwentna postawa, mimo że realizuje się bez słów, sprawia, że nie spotykam się z propozycjami dwuznacznymi ze strony kogokolwiek. Chociaż nie mówię wprost moim partnerom w biznesie o swoich wyborach i wartościach, jestem przyjmowany, akceptowany. Dochodzę do wniosku, jak istotną postawą jest „być”, a nie „mówić”.

Tak więc kluczowe znaczenie ma postanowienie, aby we wszystkich relacjach z drugim człowiekiem, kimkolwiek by on nie był, po prostu „być w porządku”. Nie słowem, lecz czynem...

A.M:– Tak, w działaniach zawodowych zarówno na zewnątrz, jak i wewnątrz firmy należy postępować według zasad uczciwości i przejrzystości; w moim przypadku – według zasad ewangelicznych. Taka postawa obowiązuje względemkażdego mojego współpracownika, niezależnie od stanowiska, jakie zajmuje. Każdy w firmie wnosi coś innego, ma odmienną osobowość. Oprócz uznania czasem potrzebne są spokojnie wypowiedziane słowa prawdy, która w konsekwencji oczyszcza i rozwija. Jak każdemu człowiekowi i mnie także zdarza się zdenerwować, ale wiem, że trzeba szybko wrócić do równowagi. Wtedy wystarczy proste słowo „przepraszam”, a także umiejętność wybaczania i niepowracanie do spraw raz wyjaśnionych.  Przekonałem się już niejednokrotnie, że wtedy gdy wartości ewangeliczne są obecne w moim życiu osobistym i zawodowym, prawdziwe staje się zdanie: „Starajcie się naprzód o królestwo Boga, a to wszystko będzie wam dodane”. Ten cud wciąż się realizuje i corocznie doświadczam, że mam się czym dzielić.

Ale nie brakowało i nie brakuje różnych trudności…

Z.M.: – Były lata, kiedy brak przetargów sprawił, że musieliśmy obniżyć płace, aby przetrwać. Czuliśmy wtedy wielką solidarność współpracowników, którzy rozumieli trudną sytuację, chcieli zostać i przejść z nami ten trudny czas. Ja pracowałam już wtedy w firmie męża i pomagałam w księgowości. Tak jest do tej pory. Działka, jaką są finanse, pomaga mi być blisko żywotnych problemów i wspierać konkretnie męża, a jednocześnie utożsamiać się z tym sposobem widzenia ekonomii, jaki wybrał dla naszej firmy. Wspomniany kryzys udało się przetrwać. Wreszcie otrzymaliśmy szansę wykonania dużego zamówienia – odcinka autostrady.

A.M.: – Dobre kontakty nawet z konkurencją, np. wspólny udział w przetargach, miały tak istotne znaczenie, że stały się początkiem znaczącego rozwoju firmy w kolejnych latach, kiedy zaprojektowaliśmy w sposób kompleksowy cztery kilkudziesięciokilometrowe odcinki autostrad A1 i A4, które są w zaawansowanej fazie realizacji, a których budowę obecnie autorsko nadzorujemy. W ciągu ostatnich lat osiągaliśmy zróżnicowany, ale zawsze dodatni wynik finansowy. Obecnie nasza firma zatrudnia ponad 60 pracowników.

Z.M: – A jednak kryzys finansowy oraz dotkliwe osłabienie złotego dotknęło i nas. Przeżyliśmy ogromnie trudne doświadczenie związane z zawarciem pewnej umowy bankowej, która rzekomo miała zapewnić nam bezpieczeństwo. Przez wiele miesięcy żyliśmy z uczuciem zaciskającej się pętli i całkiem realną utratą płynności finansowej, co w konsekwencji wiązałoby się z upadkiem firmy. Odczuwaliśmy to jako swoisty atak szatana na samą ideę ekonomii komunii.

A.M: – Tak trudnego doświadczenia nie mieliśmy w swojej ponad 20-letniej działalności. TylkoPan Bóg wie, ile w tym czasie było naszego codziennego zawierzenia Opatrzności, i jak wielkim duchowym wsparciem była dla nas świadomość modlitwy naszych przyjaciół z Ruchu Focolari. Oparcie we wspólnocie jest w takich momentach nie do przecenienia.

 

Z.M. –Decyzja o ugodzie bankowej, która realnie pozwalała wyjść z tego kryzysu, zapadła 2 kwietnia, w rocznicę odejścia Jana Pawła II do domu Ojca. Samą ugodę natomiast podpisaliśmy w Wielki Piątek. Nie mogliśmy mieć wątpliwości, że Właściciel naszej firmy czuwa. Dla mnie, mojego męża i przyjaciół było to niezwykle mocne i nadzwyczajne dotknięcie miłosiernej miłości Boga.

 

Jakie cele społeczne finansowane są z zysków firm działających według ekonomii komunii i jak wygląda praktyczna ich realizacja?

           

A.M: – W Centrum Ruchu, pod Rzymem, pracują dla tej idei specjalnie oddelegowane osoby – focolarini i wolontariusze – którzy tworzą i nadzorują projekty dla ludzi potrzebujących wsparcia w różnych regionach świata. Sami przedsiębiorcy nie mają w tym praktycznym działaniu swojego udziału. Do nich należy rozwijanie firm oraz coroczne przekazywanie części zysku, którą szacują w swoim sumieniu. Cały system jest bardzo przejrzysty. Środki trafiają do Centrum Ekonomii Komunii, które się z nich rokrocznie szczegółowo rozlicza: ile wpłynęło, na co te środki zostały przeznaczone. Przedsiębiorcy są informowani, gdzie i w jakich projektach pomocy uczestniczą.

Oddając te pieniądze, wiemy, że zostaną wykorzystane na konkretne potrzeby osób szczególnie potrzebujących w różnych częściach świata. Realizowane są za nie zarówno doraźne działania, jak w przypadku pomocy ofiarom tsunami, jak i programy, które mają pomóc potrzebującym stanąć na własnych nogach. Nie chodzi więc o rozdawnictwo, gdyż byłoby to niewychowawcze, ale np. o zapewnianie tym ludziom dostępu do kształcenia czy działania mające na celu tworzenie nowych miejsc pracy. System wsparcia jest więc roztropny – i cały czas się rozwija. Raz w roku spotykamy się w Rzymie, gdzie dyskutujemy o problemach, które rodzą się w związku z nową ekonomią, a przedsiębiorcy działający w różnych branżach dzielą się swoimi doświadczeniami. Ponadto wielu naukowców, profesorów o światowej sławie, zaangażowało się w teoretyczne rozwijanie tej dziedziny ekonomii, że wspomnę tylko uznany autorytet w dziedzinie ekonomii, jakim jest prof. Stefano Zamagni z uniwersytetu w Bolonii.

 

W maju ubiegłego roku wzięliście oboje udział w Światowym Kongresie Ekonomii Komunii w São Paulo w Brazylii…

 

A.M.:– To było niezwykłe doświadczenie. Kongres odbył się z okazji 20. rocznicy powstania ekonomii komunii. Mimo że od wielu lat pracuję dla tej idei, dopiero teraz pełniej ją zrozumiałem. Wiedziałem, że ekonomia komunii – to próba życia wartościami, ale tam, w Brazylii dotarło do mnie, do nas, z całą jasnością to, że pierwszym darem jest „dar życia”. Prof. Luigino Bruni z uniwersytetu w Mediolanie przytoczył słowa Chiary Lubich: „Musimy dać życie naszym firmom, a nie nawrócić przedsiębiorców, by dawali więcej”. Chodzi więc nie tyle o materialny wymiar całego przedsięwzięcia, ile o zupełnie odmienne spojrzenie na ekonomię i jej cel. Najpierw w wymiarze mikro – w małych przedsiębiorstwach, w których mamy rozwijać relacje braterstwa, atmosferę, która będzie sprzyjać kulturze dawania, dzielenia się.

 

Z.M:– A wnioski co do aktualnej sytuacji gospodarki światowej nasuwają się same: od dłuższego czasu panuje w ekonomii zanik motywacji moralnych i tak naprawdę to brak tych wartości jest powodem kryzysu. Współczesny kryzys – to kryzys wartości.

Odpowiedź? Chodzi o pełną uczciwość w prowadzeniu interesów, nieuleganie korupcji, pokusie posiadania za wszelką cenę. Za tym, w naturalny sposób, przyjdzie potrzeba dzielenia się na miarę swoich możliwości, ale też ze wspaniałomyślnością. Tak rodzi się „kultura dawania” i zawierzenie Opatrzności.

 

Czy do idei ekonomii komunii udało się przekonać wielu ludzi?

 

A.M.: – W skali świata rozwój ekonomii komunii był początkowo bardzo spontaniczny i dość szybki, teraz jest trochę wolniejszy, ale zarazem jakby pewniejszy; dokonuje się z większą rozwagą. Na początku część ludzi była do tej idei bardzo zapalona, rozpoczynali nowe przedsięwzięcia, jednak okazywało się, że brakuje im doświadczenia. Obecnie ekonomia komunii bazuje przede wszystkim na już istniejących przedsiębiorstwach, choć  powstają i nowe, które chcą działać w tym duchu – są to zarówno spółdzielnie, jak i prywatne firmy.

W krajach Ameryki Południowej – ale nie tylko tam – przedsiębiorstwa powstają także w myśl zasady: „mamy niewiele, ale jest nas wielu”. I tworzą fundusz, żeby na bazie tego kapitału rozpocząć działalność i pracować zgodnie z ideałami ekonomii komunii. A są one szersze niż tylko dzielenie się pieniędzmi – chodzi o myśl, że zysk nie jest celem samym w sobie, że należy dbać o jakość pracy oraz o relacje między ludźmi.

 

Z.M.:– W Brazylii mieliśmy okazję zobaczyć w praktyce różne formy pomocy. Duże wrażenie wywarł na nas kompleks usługowo-produkcyjny o nazwie Polo Spartaco sąsiadujący z miasteczkiem „Ginetta” Ruchu Focolari (takich „miasteczek” jest na świecie 25) blisko São Paulo. Oprócz różnorodnej działalności typowo przedsiębiorczej w tym miejscu przebywa także młodzież z trudnych i ubogich środowisk (w Brazylii jest to istotny problem); jest ona tutaj resocjalizowana poprzez pracę. Powstała pracownia wykonująca z resztek różnych materiałów ubrania, dodatki i damskie torebki. Młodzi znaleźli sens życia – zatrudnienie, możliwość godnej egzystencji; wielu pragnie tworzyć podobne miejsca pracy dla innych. To tylko jeden przykład wychodzenia do człowieka i próby właściwego ukierunkowania jego życia.

 

Czy każdy przedsiębiorca może się włączyć w ekonomię komunii?

 

Z.M: – Trzeba podkreślić, że dzielenie się tym, co się posiada, zyskami, nie jest pomysłem Ruchu Focolari czy jego członków. Wielu właścicieli firm i wiele osób prywatnych żyje „kulturą dawania”, wspomaga różne cele na mniejszą czy większą skalę. Ekonomia komunii ułatwia takie działania, daje formację duchową, tworzy wspólnotę i organizuje pomoc, przekazując pieniądze tam, gdzie są one – według rozeznania odpowiedzialnych za projekt osób – najbardziej potrzebne.

 

A.M:– Ponadtow przedsiębiorstwach prowadzonych zgodnie z zasadami ekonomii komunii jest wielu ludzi, którzy niekoniecznie są wierzący, ale są im bliskie wartości uniwersalne – sprawiedliwość, pokój, braterstwo czy zwykła uczciwość – i realizują je. Ruch Focolari, zachowując niezmiennie swoją tożsamość katolicką, zawsze był otwarty na osoby innych wyznań czy religii, a także na niewierzących – po to, by  poszukiwać tego, co nas łączy, w myśl ewangelicznej zasady „aby wszyscy stanowili jedno”. I z tej idei coś się musiało przenieść także na grunt pracy zawodowej i biznesu.

A wracając do konkretów, tutaj nie ja martwię się, komu dać. „Nie wie lewica, co czyni prawica”. Jednocześnie Centrum Ekonomii Komunii stara się, by przedsiębiorca wiedział ogólnie, w jakim programie uczestniczy – czy wspiera żywienie dzieci, czy budowę szkoły albo ośrodka formacyjnego, czy pomaga konkretnej rodzinie. W szerszym sensie każdy, kto wspiera jakieś dzieła, w jakiś sposób propaguje kulturę dawania, buduje ekonomię komunii…

 

Z.M.: – … której pierwowzorem jest życie w rodzinie. W rodzinie – jak w społeczeństwie – są ci, którzy pracują, i ci, którzy się uczą czy nie mogą pracować ze względu na wiek lub chorobę. Ekonomia rodzinna dba jednak o wszystkich. Mówiąc o współczesnym kryzysie, prelegenci w Brazylii podkreślali, że dotąd w mentalności społeczeństw tkwiło pragnienie zapewnienia przyszłości kolejnym pokoleniom – zabezpieczanie przyszłości, pozostawianie dóbr i oszczędności. Współcześnie eksploatuje się środowisko, niepohamowanie konsumuje dobra, zaciąga długi, które w przyszłości ktoś będzie musiał przecież spłacać. Ten światowy trend prowadzi do załamania równowagi ekonomicznej i nie wróży dobrze młodym.

 

Na koniec poprosimy o garść danych statystycznych.

 

A.M.: –W ostatnich kilku latach ekonomię komunii realizowało ok. 800 małych i średnich i kilkanaście dużych firm w blisko 40 krajach świata (m.in. ok. 180 w Ameryce Łacińskiej, ponad 400 w Europie Zachodniej i ok. 70 w Europie Wschodniej). Na różnych uczelniach w wielu krajach opublikowano ponad 100 prac magisterskich i doktorskich. Odbyło się ok. 30 kongresów naukowych na temat „nowej ekonomii”.

Można by zadać sobie pytanie, czy to nie utopia. Ale przecież wszystkie wielkie idee, które w ciągu wieków zmieniały bieg historii, początkowo wydawały się nierealne. Doświadczenia wielu osób uczestniczących w tej Bożej przygodzie potwierdzają, że to nie utopia, ale rzeczywistość zdolna wprowadzić nas na dotychczas nieznane drogi. Wierzymy, że ekonomia komunii może usunąć przepaść dzielącą bogatych i biednych oraz przemienić ludzkość w jedną rodzinę. Kropla drąży kamień… Warto być tą kroplą… i także w tym zawiera się sens naszego działania zawodowego.

 

Dziękujemy bardzo za rozmowę.

 

 

Zdjęcie Andrzeja i Zofii Miłkowskich

Fot. Elżbieta Łata

Podpis

Andrzej Miłkowskijest właścicielem katowickiego Biura Projektowo-Konsultingowego Complex-Projekt, zajmującego się projektowaniem dróg i mostów. Jego żona Zofia pracuje w firmie w dziale księgowości. Na zdjęciu – latem 2011 r. na pielgrzymce we Francji.

 

 

Ramki:

Ponieważ Bóg kocha biednych, miłuje również wszystkich ludzi, którzy kochają biednych.

św. Wincenty à Paulo

Ludzie potrzebują naszych rąk, by im służyły. Naszych nóg, by ich odwiedzały. Naszych ust, by życzliwie do nich mówiły. Naszych serce, by kochały. Kwiat rozwija się, gdy świeci słońce, a człowiek rozwija się, gdy kocha.

bł. Matka Teresa z Kalkuty

 

 

20 LAT „TRZECIEJ DROGI”

Ekonomia komunii narodziła się z inicjatywy Chiary Lubich. W 1991 roku przebywała ona w Brazylii, niedaleko São Paulo. Spotkała się tam z ogromnym ubóstwem, zobaczyła slumsy, które otaczały miasto niby „korona cierniowa”. Problemy społeczne zawsze były ważne dla niej i dla całego Ruchu, ale kontrast pomiędzy slumsami a nowoczesnymi wieżowcami stał się inspiracją do szukania nowych możliwości pomnażania dóbr.

Przekonana o sile modlitwy, Chiara poczuła, że musi prosić Boga o „trzecią drogę”, która – na zgliszczach marksizmu oraz wobec niesprawiedliwości ekonomii pozbawionej reguł – zdolna będzie zapewnić odpowiednią przyszłość ludzkości trzeciego tysiąclecia. Ta „trzecia droga” opiera się na przekonaniu, że pobudką ludzkiego działania nie jest tylko własny interes, a w głębi duszy człowieka tkwi potrzeba spełnienia, które można osiągnąć jedynie przez pokonywanie własnego egoizmu dla budowania relacji braterskich.

Zwykła wspólnota dóbr, praktykowanaprzez członków Ruchu, nie wystarczyłaby do podniesienia standardu życia najbiedniejszych członków wspólnoty na całym świecie. Pojawił się więc pomysł tworzenia lub rozwijania przedsiębiorstw, których właściciele zarządzaliby nimi skutecznie i z zyskiem. Po zapewnieniu sprawiedliwej zapłaty pracownikom część zysku byłaby przeznaczana na dalszy rozwój przedsiębiorstwa. Druga część – dobrowolnie, z miłości – przekazywana byłaby do wspólnoty na potrzeby biednych, aby stworzyć im warunki bardziej godnego życia, dopóki nie znajdą pracy lub aby pomóc im zorganizować własny warsztat pracy. Trzecia część zysków służyłaby rozwojowi struktur i formacji osób o nowej mentalności, zdolnych żyć kulturą dawania, bez których nie można myśleć o nowym społeczeństwie. Nie chodziło więc o odrzucenie istniejących wzorców ekonomicznych: przedsiębiorca nadal stara się o zapewnienie zysku swojej firmie, przede wszystkim jednak troszczy się o właściwą drogę jego uzyskania, a następnie wykorzystuje go w nowy sposób.

Projekt ten natychmiast pociągnął setki, a nawet tysiące osób, które zaangażowały się w jego urzeczywistnienie, wnosząc wkład kapitału, czasu, kompetencji zawodowych. Po dwóch dekadach ekonomia komunii jest już rzeczywistością ugruntowaną i rozwijającą się w skali całego świata. Powstały zupełnie nowe przedsiębiorstwa, a wiele już istniejących przekształciło się lub przekształca zgodnie z jej zasadami.

Przez te 20 lat osoby zaangażowane w ekonomię komunii chciały pokazać przedsiębiorcom – ludziom dobrej woli sprawnie działające firmy, centra produkcyjne, szkoły i uczelnie kształtujące nowego człowieka. Chodzi zatem o konkretne dzieła według „trzeciej drogi”, które pozwalają rozwiązywać skomplikowane węzły dzisiejszego świata, jakimi są: potrzeba nowej równowagi w wieloaspektowej rzeczywistości, brak zasobów mineralnych i energetycznych uniemożliwiający szeroki rozwój, problemy ochrony środowiska, a także pragnienie młodych narodów, by żyć godnie, bez konieczności emigrowania.

 

Oprac. Dobromiła i Stanisław Salikowie

 

 

Zdjęcie Chiary Lubich:

Autor: Archiwum Ruchu Focolari

Podpis:

Założycielka Ruchu Focolari Chiara Lubich (1920-2008) wśród przyznanych jej kilkunastu doktoratów honoris causa trzy otrzymała m.in. za zainspirowanie ekonomii komunii: pierwszy w 1996 r. w Polsce, na KUL (nauki społeczne), kolejne – na katolickim uniwersytecie w Pernambuco w Brazylii w 1998 r. (ekonomia) i w 1999 r. na Uniwersytecie Sacro Cuore w Piacenzy we Włoszech (ekonomia).

Zmarniłem życie...

Zmarniłem życie...

Jolanta Makowska

 

Nie jest zamkiem, ale jego miniaturą. Można by nawet powiedzieć – niezmiernie kosztowną architektoniczną zabawką, jaką europejska arystokracja lubiła się zabawiać od czasu królowej Marii Antoniny. W Polsce takie budowlane cacuszka, mające służyć przede wszystkim pokazaniu się, stały się modne za sprawą Izabeli Czartoryskiej i jej czarownej Arkadii. Opinogóra Krasińskich także nie miała służyć jako miejsce stałego zamieszkania; stanowiła letnią rezydencje, gdzie właściciele mogli zapraszać gości lub spędzać letnie dni w romantycznej, sielskiej i beztroskiej atmosferze nieustającej zabawy.

Zameczek w Opinogórze powstał – jak się przypuszcza – z inicjatywy Marii z Radziwiłłów-Krasińskiej, matki naszego wieszcza Zygmunta. Podobno hrabina Krasińska była też autorką pierwszego projektu pałacu i ogrodu. Nie wiadomo natomiast, kto nadał jej pomysłom konkretny kształt. Wymieniane są nazwiska najznakomitszych architektów epoki Piotra Aignera, Henryka Marconiego, Hilarego Szpilowskiego. Ponieważ budowa trwała ponad dwadzieścia lat, być może w dziele tworzenia opinogórskiej rezydencji uczestniczyli wszyscy trzej.

W 1843 roku Zygmunt Krasiński ożenił się z Elizą Branicką. Państwo młodzi otrzymali w „skromnym” prezencie ślubnym zamek w Opinogórze. Zygmunt bywał tu już wcześniej i z jego listów można wnosić, że w Opinogórze czuł się dobrze i chętnie tam pracował. Eliza Krasińska była Opinogórą zachwycona. W liście do siostry napisała: Nasz mały zameczek to prawdziwy klejnot. Kiedy się teraz zwiedza ów architektoniczny klejnot można dostrzec, ile trudu i ile serca wkładała Eliza w jego stylową oprawę.

Ale czy w tej olśniewającej oprawie czuła się tak szczęśliwa, jak chciała i usiłowała to przedstawić innym?

Wiedziała, że mąż jej nie kocha. Zawarła z nim małżeństwo w pełni tego świadoma. Zygmunt nie ukrywał przed narzeczoną, że żeni się z nią pod wpływem nacisku ze strony swego ojca, ale jego serce należy od lat i całkowicie do Delfiny Potockiej. Było powszechnie wiadomo, że piękna hrabina jest nie tylko jego muzą, ale także kochanką. Poeta oświadczył Elizie, że po ślubie nie zrezygnuje z tego związku.

Panna Branicka musiała być bez pamięci zakochana, skoro mimo to zgodziła się zostać żoną poety, a nawet więcej – obiecała tolerować jego kochankę. Skoro ją kochasz, postaram się pokochać ją także. Chcę kochać wszystko to, co ty kochasz – wyznała. I dotrzymała słowa.

Zniosła bez słowa skargi dość długi biały okres swego małżeństwa. Podczas pobytu w Paryżu, gdzie Zygmunt niemal codziennie bywał u Delfiny, nigdy nie robiła mu z tego powodu wyrzutów. Podczas spotkań z rywalką okazywała jej nie tylko zdawkową uprzejmość, ale zdobywała się na serdeczność.

Po pewnym czasie stosunki pomiędzy małżonkami uległy ociepleniu. Eliza była śliczną i pełną wdzięku kobietą, a jej pogodne, miłe usposobienie, nieustanna adoracja męża musiały sprawić, że Zygmunt, jeśli nadal jej nie kochał, to jednak z pewnością polubił. Na tyle, że podczas jednego z ich wspólnych pobytów w Opinogórze doszło do zbliżenia i ciąży. Nasz himeryczny i histeryczny wieszcz pisał wprawdzie do swej muzy, że kocha tylko ją, a towarzystwo Elizy jest mu nieznośne, ale Delfina Potocka zaczęła się już orientować, że cierpliwość, wyrozumiałość i takt Elizy, a przede wszystkim bezkrytyczne uwielbienie, okazywane narcystycznemu Zygmuntowi, zaczyna go coraz bardziej skłaniać ku żonie, a oddalać od niej.

Po przyjściu na świat pierwszego dziecka państwa Zygmuntostwa Krasińskich, Eliza postanowiła rozbudować zameczek. Dobudowano dwa pokoje i najprawdopodobniej wieża zyskała jeszcze jedną kondygnację. Potem Eliza urodziła jeszcze czworo dzieci, z których jedno zmarło w dzieciństwie. Ta wspólnie przeżywana strata, boleść i czas żałoby jeszcze bardziej zbliżyły do siebie małżonków i tym samym rozluźniły związek poety z Delfiną.

Spacerując po ogrodach, otaczających rezydencję w Opinogórze – dwór i zameczek – można sobie wyobrazić piękną panią Krasińską obserwującą z czułością i dumą czwórkę swoich bawiących się dzieci i poetę, siedzącego w swoim ulubionym saloniku, zwanym pokojem z kominkiem, i układającego strofy kolejnego dzieła.

Pokój z kominkiem jest miejscem dość szczególnym. Wydawać by się bowiem mogło, że na miejsce swej pracy literackiej Zygmunt wybierze wnętrze pełne światła. Tymczasem jego gabinet jest najciemniejszym pomieszczeniem w całym zameczku. Poeta pracował w niemal całkowitym mroku, a to ze względu na chorobę oczu. Blask słońca czy zbyt silne światło – nawet świec drażniły Zygmunta i sprawiały mu fizyczny ból.

Miłość Elizy wraz z upływem czasu słabła. Hrabina musiała dostrzegać coraz wyraźniej wszystkie – a miał liczne – wady swego małżonka. I choć zawsze podziwiała jego niezwykły talent, to zmienność jego nastrojów, ataki histerii, kaprysy zaczynały ją męczyć. Mimo to pozostawała nadal jego podporą, dawała wsparcie, była lojalna i opanowana. On zaś z każdym rokiem coraz bardziej doceniał i podziwiał Elizę. Dostrzegał wszystkie te cechy jej urody i usposobienia, których niegdyś nie docenił.

Umierając nie chciał przyjąć Delfiny Potockiej, pożegnać się ze swoją dawną muzą. W ostatnim jego wierszu znajdujemy gorzkie wyznanie: „Zmarniłem życie, nie kochając ciebie...”.

Czy było to dostatecznym zadośćuczynieniem dla Elizy?

Po śmierci męża dość szybko wyszła powtórnie za mąż i była w tym związku bardzo szczęśliwa. Do Opinogóry już nie przyjeżdżała. Zaniedbany zameczek i park popadały stopniowo w ruinę. Podczas wojny 1914 roku w okolicy Opinogóry toczyły się walki. Zamek został wówczas poważnie uszkodzony i zdewastowany. Po wojnie starano się wprawdzie co nieco odbudować i zabezpieczyć przed całkowitym zniszczeniem, ale o dawnej świetności nie mogło już być mowy. Opinogóra przestała być klejnotem, który tak bardzo zachwycił kiedyś młodziutką żonę naszego wieszcza Zygmunta. Druga wojna światowa doprowadziła Opinogórę do całkowitej zagłady.

Tym większa więc chwała dla inicjatorów odbudowy tego ślicznego zameczku, naszych mazowieckich Puław. W latach 1958-1961 przywrócono pierwotny charakter obiektu. Do zamkowych pomieszczeń przeniesiono ocalałe pamiątki nie tylko po poecie, jego żonie i rodzinie, ale także wiele przedmiotów i obrazów pochodzących z epoki napoleońskiej. Opinogóra staje się więc ponownie klejnotem wśród polskich zamków, a kiedy uporządkowany zostanie także obszerny park otaczający dwór i zameczek – stanie się jednym z najładniejszych obiektów europejskich.