Czas jej od nas nie oddalił

b_240_0_16777215_00_images_numery_11_209_2012_okl.jpgCzas jej od nas nie oddalił

O Lili – Marii Wantowskiej

 

Maria Gabiniewicz

 

Maria Wantowska, Lila – doktor polonistyki, asystentka profesora Juliana Krzyżanowskiego, intelektualistka, człowiek wielkiej wiedzy i wielkiego serca. Była wieloletnim pracownikiem Towarzystwa Naukowego Warszawskiego, a następnie Polskiej Akademii Nauk. Odznaczona Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski za postawę patriotyczną w Powstaniu Warszawskim i za działalność na rzecz Kościoła, była też współzałożycielką „Ósemki” – Instytutu Świeckiego Pomocnic Maryi Jasnogórskiej, Matki Kościoła, który obecnie nazywa się – Instytut Prymasa Wyszyńskiego. Była także duchową matką Ruchu „Rodzina Rodzin”.

 

Niezwykłe spotkanie

Spotkanie Lili – Marii Wantowskiej było dla mnie wielkim darem Opatrzności Bożej. Od początku naszego poznania stała się dla mnie kimś bardzo ważnym i znaczącym. Spotkałam ją w przełomowym momencie mojego życia. Miałam wtedy 15 lat. Po ośmioletniej wojennej tułaczce przez różne kraje i kontynenty: Syberię, Kazachstan, Uzbekistan, Turkmenię, Iran, Indie, Afrykę wróciłam w 1949 r. z moją mamą Emilią do Polski, do braci Józefa i Bronisława, z którymi rozdzieliła nas wojna. Natomiast dwaj bracia, Stanisław i Tadeusz, którzy byli wywiezieni razem z nami na Syberię i wyszli z Sowietów z Armią Andersa, nigdy nie wrócili do Polski w obawie przed represjami ze strony komunistów.

Pierwsze nasze zatrzymanie się po powrocie do kraju było w Warszawie. W zburzonym mieście niełatwo było znaleźć mieszkanie. Dziwnym zrządzeniem Bożym zamieszkałam w pobliżu cmentarza Bródnowskiego, a w tym samym podwórku, w „drewniaku”, mieszkała też Lila. Jak się wkrótce dowiedziałam aktywnie w czasie okupacji niemieckiej uczestniczyła w pracy konspiracyjnej i uczęszczała na tajne komplety, prowadzone przez profesora Juliana Krzyżanowskiego. W czasie Powstania Warszawskiego wraz z Marysią Okońską i Janką Michalską niosła powstańcom i ludności cywilnej nadzieję przez modlitwę. „Nowa Mobilizacja Walczącej Warszawy” – to apel napisany przez Marysię, wzywający do walki w powstaniu „kulami różańcowych ziaren”, uczestniczeniem we Mszy świętej i karmieniem się Ciałem Pańskim. Plakaty te, rozwieszone przez harcerzy z Szarych Szeregów podnosiły ducha wśród walczących powstańców. Te młode pełne ideałów dziewczęta: Marysia, Lila i Janka – w których życiu miłość do Polski i Kościoła zajmowała szczególne miejsce, stanowiły ziarno, z którego wyrosła szczególna wspólnota – „Ósemka”. Dlaczego ta grupa tak się nazwała? Po prostu tworzyło ją osiem dziewcząt. Na pierwszym spotkaniu, 26 sierpnia 1942 r. w Szymanowie (nie wiedziały wtedy, że 26 sierpnia jest świętem Matki Bożej Częstochowskiej) było ich osiem i jako program przyjęły – osiem błogosławieństw.

Po raz pierwszy zobaczyłam Lilę na spotkaniu grupy dziewcząt, którą ona prowadziła. Wtedy usłyszałam o zawierzeniu siebie Matce Bożej. Lilce zawdzięczam więc mój związek z Jasną Górą i Matką Bożą Jasnogórską. To Lilka pielgrzymowała często do Częstochowy i mnie pociągnęła na jasnogórski szlak. Do dziś przechowuję kartę, którą otrzymałam od niej z datą 8 września 1955 r. z widokiem obrony klasztoru z czasów o. Kordeckiego. Na odwrocie Lila napisała: „Posyłam Ci Maryś wały jasnogórskie, bo o nich często myślisz. Niech Cię ogień walki nie przestrasza, bo Ona od kolubryn burzących mocniejsza. Lilka”.

 

Wizyty u Księdza Prymasa

Lila kochała Kościół. Wszystkich pragnęła zaangażować i włączyć w pomoc Kościołowi. Dzięki niej i ja włączyłam się w nurt duszpasterstwa akademickiego przy kościele św. Anny, gdzie poznałam też Marię Okońską. Zafascynowały mnie jej prelekcje do studentek, głównie o godności dziewczyny i kobiety. A wszystko to było nasycone umiłowaniem Kościoła i Polski. Odnalazłam tam klimat, którym żyłam w domu rodzinnym i na tułaczce, gdzie ludzie mądrzy i szlachetni – nasi nauczyciele i wychowawcy – przekazywali nam te wartości, które nasz naród od pokoleń cenił najbardziej.

Ale prawdziwą ucztą duchową był wówczas cykl wykładów, głoszonych z ambony przez Prymasa Polski, ks. Stefana Wyszyńskiego. Stojąc wśród zgromadzonej młodzieży akademickiej, wsłuchiwałam się i chłonęłam każde jego słowo. Zdarzyło się, że mury świątyni nie mogły pomieścić wielkiej rzeszy studenckiej, która jak rzeka wylewała się na ulicę Krakowskie Przedmieście.

Lili zawdzięczam też osobiste spotkanie z Księdzem Prymasem, którego nazywałyśmy Ojcem. Jego dom biskupi w Warszawie był otwarty dla różnych grup duszpasterskich. Lila przychodziła z Rodziną Rodzin, za którą była odpowiedzialna. Opiekunowie grup parafialnych przedstawiali Ojcu program pracy rocznej, otrzymywali cenne rady i błogosławieństwo na owocne prowadzenie działalności, zwłaszcza wśród rodzin wielodzietnych.

Latem każdego roku dom Ojca ożywał gwarem dzieci i młodzieży, które Lila przyprowadzała po wakacjach. Dzięki jego trosce i pomocy dzieci z rodzin mniej zasobnych mogły również uczestniczyć w wakacjach z Bogiem i być bezpieczne, bo nawet nieprzyjazne władze UB nie odważyły się likwidować tzw. grup prymasowskich.

Ojciec cieszył się, że dzieci wracały po wakacjach radosne, odżywione i pełne zapału do nauki. W organizowanie wakacji Lila wkładała całe swoje serce i siły, a dzieci zajmowały szczególne miejsce w jej sercu. Zawsze umiała dostrzec, gdy wracały lepsze, pogłębione i bardziej duchowo ukształtowane.

Niezapomniane były wizyty u Księdza Prymasa młodych małżeństw z niemowlętami i dziećmi już dorastającymi, którymi Lila także się opiekowała, znała imiona wszystkich i każdą rodzinę przedstawiała Ojcu, który wszystkim udzielał błogosławieństwa. Gwar był tak wielki, że wydawało się, że rozsadzi ściany wypełnionego po brzegi salonu. Ale widać było, że Ojciec jest rozradowany i z nadzieją spoglądał na rosnące nowe pokolenie. To Ojciec rozwijającemu się dynamicznie ruchowi nadał imię „Rodzina Rodzin”.

 

Tak wiele jej zawdzięczam

Jak sięgnę pamięcią w „Rodzinie Rodzin” byłam „od zawsze”. Najpierw jako uczestniczka spotkań w grupach młodzieżowych; po studiach pomagałam Lili jako wychowawca wakacyjny. Przez dwadzieścia lat współpracowałam w prowadzeniu dzieła Rodziny Rodzin. Była to dla mnie wielka szkoła życia. Wiele czerpałam z doświadczenia, mądrości i dobroci Lili. Ona wprost zarażała dobrocią, kochała ludzi, kochała każdego człowieka osobno. Garnęli się wszyscy – od profesorów uniwersytetu, naukowców, działaczy kultury, różnych profesji, po ludzi zwyczajnych, prostych, bogatych i biednych. Wszystkich łączyła swoją miłością.

Ale najbardziej podziwiałam stosunek Lili do ludzi odrzuconych, pogardzanych, niechcianych, trudnych. Każdego traktowała indywidualnie i z szacunkiem. Wszystkich swoich podopiecznych znała po imieniu: dziadków, rodziców, dzieci, wnuki... Początkowo gubiłam się w tych powiązaniach i nie mogłam uwierzyć, że można mieć tak pojemną pamięć i tak wielkie serce. A serce często ją bolało. Lila umiała znosić cierpienie fizyczne i umiała współcierpieć z każdym człowiekiem. Wypełniała ewangeliczną zasadę: „płacz z płaczącymi, ciesz się z cieszącymi”.

Zawsze obecna, wyzwalała w ludziach nieprawdopodobną ofiarność w cierpieniu, podpowiadając, by je ofiarowali w intencji Kościoła, ojczyzny czy innych ludzi. Wtedy te osoby słabe fizycznie stawały się mocne duchowo, bo pomagały innym. W kontekście tej posługi Lila często przytaczała słowa Delfiny Potockiej: „Jeżeli potrafisz otrzeć chociaż jedną ludzką łzę, jesteś mocny”.

Umiała słuchać ludzi, ale umiała też z nimi milczeć. Cechowała ją dyskrecja i delikatność. Budziła zaufanie, otwierała na miłość istoty zamknięte w sobie, odizolowane.

Była wymagająca dla innych, ale przede wszystkim dla siebie, a przy tym bardzo ludzka, zwyczajna i bardzo pracowita. Szanowała też czas. Każdy jej dzień był zaplanowany, ale nigdy nie była sztywna w wypełnianiu planu, zwłaszcza gdy konieczne stawało się udzielenie komuś pomocy.

Niewątpliwie Lila była człowiekiem głębokiej modlitwy, którą ogarniała ważne sprawy Kościoła i Polski. Często można było zobaczyć ją z różańcem w dłoniach. A jednocześnie była zawsze gotowa do służenia innym. Czasem zadawaliśmy sobie pytanie – skąd Lila, tak wątła, schorowana, czerpała tyle siły? Ona była po prostu mocna wiarą.

 

Maria Wantowska – Lila, zawsze chciała mieć nas blisko siebie. Nie lubiła, gdy ktoś z przyjaciół wyjeżdżał daleko i na długo. Zawsze czekała. Cieszyła się każdym znakiem pamięci – przysłowiową kartką, listem, telefonem, chociażby z krańców świata. Była już śmiertelnie chora, gdy zatelefonowałam z Australii, z Tasmanii. Właśnie wybierała się do szpitala, z którego już nigdy nie wróciła. Przyspieszyłam swój powrót. Zdążyłam. Lila jeszcze żyła. Czuwałam ostatnią noc przy jej łóżku. Odeszła do Boga 27 sierpnia 1991 roku. A czas jej od nas nie oddalił.

 

Instytut Prymasa Wyszyńskiegozostał erygowany jako kościelna i cywilna osoba prawna dekretem Prymasa Polski Józefa kardynała Glempa z dnia 3 lipca 1993 r. i zatwierdzony rozporządzeniem Ministra – Szefa Urzędu Rady Ministrów z dnia 30 września 1993 r. Celem istnienia i działania prymasowskiego Instytutu Stefana Kardynała Wyszyńskiego jest dalsze zabezpieczenie i upowszechnianie dziedzictwa Prymasa Tysiąclecia. Mądrość jego nauki jest bowiem skarbem nie na jedno pokolenie. www.wyszynskiprymas.pl