Pochodzili z rodzin wielodzietnych

Maria Żmigrodzka

 

Upowszechnia się fałszywy pogląd, że posiadanie większej liczby dzieci oraz istnienie rodzin wielodzietnych to przejaw patologii, zacofania i braku rozsądku. A przecież nierzadko, to właśnie osoby pochodzące z dużych domowych wspólnot, gdzie warunki bytowe nie zawsze były najlepsze, zaznaczają się pozytywnie i często na stałe, w życiu środowiska, społeczeństwa, narodu, a nawet całego świata. Przykładów nie trzeba daleko szukać.

Któż nie zna i nie podziwia ofiarnej drogi pięknej zakonnej postaci, „Małej” św. Teresy od Dzieciątka Jezus – karmelitanki bosej, obdarzonej tytułem Doktora Kościoła powszechnego, autorki „Dziejów duszy”, patronki Francji (obok Joanny d’Arc), Karmelu, sióstr terezjanek, misji katolickich, Rosji; opiekunki hodowców kwiatów i starych ludzi. Pochodziła ze skromnej, pobożnej rodziny, gdzie przyszło na świat dziewięcioro dzieci; z nich dorosłego wieku dożyło pięć córek. Cztery siostry: Maria, Paulina, Celina i Teresa, wstąpiły do karmelitanek, piąta, Leonia – do klarysek.

Kanonizowany w 2009 roku w Watykanie św. Zygmunt Szczęsny Feliński – wykładowca Akademii Duchownej w Petersburgu, wielki patriota; przed powstaniem styczniowym arcybiskup metropolita warszawski, biskup tytularny Tarsu, obrońca niezależności Kościoła polskiego i prawa rodaków do wolności, za co z nakazu cara spędził na wygnaniu w Jarosławiu nad Wołgą 20 lat – znany był z działalności charytatywnej i służby ubogim. To także założyciel zgromadzenia Sióstr Rodziny Maryi, wielu zakładów wychowawczych i szkól ludowych, gorliwy duszpasterz i spowiednik. Posiadał pięcioro rodzeństwa, jeden z jego braci został również kapłanem. Jako chłopiec – po przedwczesnej śmierci ojca i zesłaniu matki, potem szwagra, z którym na Sybir, dobrowolnie, towarzysząc skazanemu mężowi, udała się siostra przyszłego arcybiskupa, Paulina – dzięki pomocy krewnych i wielu dobrych ludzi zdobył wszechstronne wyższe wykształcenie. Ukończył studia matematyczne w Moskwie, humanistyczne w Paryżu – na Sorbonie i College de France. Przygotowanie do stanu kapłańskiego rozpoczął w seminarium duchownym w Żytomierzu, skąd po roku przełożeni skierowali go do Akademii Duchownej w Petersburgu. Wszędzie odznaczał się pilnością i czynił dużo dobrego.

Kardynał August Hlond– syn dróżnika kolejowego na Śląsku, salezjanin, biskup diecezjalny, potem metropolita gnieźnieński i warszawski, Prymas Polski (1926-1948), Sługa Boży, oczekujący zakończenia toczącego się w Rzymie procesu beatyfikacyjnego, był bratem Anny i trzech salezjanów – Antoniego, Ignacego i Jana. Podobnie ksiądz Stefan kardynał Wyszyński, Prymas Tysiąclecia, miał trzy siostry: Natalię, Stanisławę i Janinę; matka zmarła przy porodzie kolejnej córeczki, żyjącej tylko tydzień.

Ogłoszona świętą w 2000 roku siostra Faustyna, z domu Helena Kowalska (1905-1938), bez wykształcenia, trzecie spośród dziesięciorga dzieci niezamożnych rolników, zarabiała jako pomoc domowa, aby wnieść swoje wiano do upragnionego  przez siebie zakonu. I ją właśnie wybrał Zbawiciel, by przypomniała światu o Miłości Miłosiernej Boga. Jej życie i dzieło wszyscy znamy. Gdzie zatem może tu być mowa o patologii? Podobnie zresztą, jak w poprzednich wypadkach.

A osoby świeckie? Tadeusz Kościuszko – czwarte dziecko miecznika brzeskiego, pułkownika regimentu buławy polnej litewskiej – bohater Polski i Stanów Zjednoczonych. Czy w ogóle należy komukolwiek go przedstawiać?

Adam Mickiewicz– ojciec sześciorga dzieci: Marii. Heleny, Władysława, Józefa, Aleksandra i Jana. Józef Ignacy Kraszewski –zasłużony polski pisarz, w czasie zaborów, gdy nie istniała polska szkoła, mówiący rodakom o naszej przeszłości w wielkim cyklu swoich powieści – był najstarszy spośród pięciorga rodzeństwa: Konstancji, Jana, Franciszka, Augusta i Kajetana – też autora opowiadań i powieści.

Jerzy Żuławski– znany filozof, pisarz, dramaturg, podróżnik, publicysta, poeta, taternik, współzałożyciel Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, uczestnik I wojny światowej, zmarły w 1915 r. na tyfus w dębickim szpitalu – pozostawił po sobie trzech synów, niezwykle do dzisiaj zasłużonych dla polskiej kultury. Marek – dał się poznać jako artysta malarz, grafik, eseista i kompozytor, krytyk i tłumacz poezji angielskiej; Wawrzyniec –to pisarz, muzykolog, członek Armii Krajowej, uczestnik Powstania Warszawskiego, znany taternik i ratownik górski. Juliusz – pisarz, tłumacz, entuzjasta turystyki, prezes polskiego Pen Clubu.

Władysław Jasińskips. „Jędruś”(poległ w 1943 r.), od którego wywodzi się używana ogólnie nazwa polskich partyzantów, „jędrusiów”, dowódca oddziału leśnych żołnierzy w kieleckiem i sandomierskiem, a także organizacji „Odwet” i twórca jej podziemnego pisma. Był magistrem prawa UW i nauczycielem; miał czterech braci i dwie siostry (Stanisław zginął w Auschwitz – 1943), wszyscy walczyli o wolność i pomagali potrzebującym.

Zasłużony dla kultury i nauki nie tylko polskiej jest ród Birkenmajerów, działający od początku poprzedniego stulecia do chwili obecnej. Jego liczni członkowie zasłynęli jako uczeni w zakresie nauk ścisłych, geofizyki, filozofii; także bibliotekoznawstwa, historii nauki i literatury, pisarze i tłumacze. Mają na swoim koncie po kilkaset prac naukowych. Gdy zaszła potrzeba, brali udział w walkach o wolność Polski i za nią ginęli. Byli miłośnikami gór, turystami, wytrawnymi wspinaczami i taternikami. Np. Krzysztof Birkenmajer (ur w 1929 r.) – został czołowym geologiem i polarnikiem na miarę światową; uczestniczył w kilkunastu ekspedycjach badawczych na Spitzbergen, Grenlandię i na Antarktydę Zachodnią.

I jeszcze spojrzenie współczesne za granicę. Mająca dwanaścioro rodzeństwa, wśród którego – co podkreślała – każdy czuł się kochany, jak jedynak – św. Gianna Beretta Molla (kanonizacji dokonał w 2004 r. Jan Paweł II), młoda włoska lekarka, szczęśliwa w małżeństwie, pełna urody i radości życia matka trojga dzieci. spodziewając się czwartego, zachorowała na nowotwór. Odrzuciła możliwość aborcji, jaka dawała szansę całkowitego wyzdrowienia; poprzestała na usunięciu guza, by nie naruszyć rosnącego w niej życia. Zmarła kilka dni po porodzie (1962) wskutek komplikacji i ostrej sepsy. Urodzona wtedy córka, obecnie lekarka, bierze udział w różnych kongresach i odbywa liczne spotkania w wielu krajach, mówiąc ludziom o pięknym życiu swojej świętej matki.

W ostatnich tygodniach prasa katolicka podała wiadomość, że w Indiach zmarła matka, która wydała na świat piętnaścioro dzieci. Sześciu synów wybrało stan kapłański ( w ich gronie jest jeden biskup), a spośród siedmiu córek cztery wstąpiły do różnych zakonów.

W Polsce – wbrew pozorom – mamy także i obecnie dużo wielodzietnych rodzin, pełnych prawdziwej miłości, oddanych pracy, nauce, modlitwie, działalności oazowej, Kościoła Domowego, wolontariatowi czy służbie harcerskiej i wybranym przez siebie zawodom. Znajdują czas na wspólne towarzyskie spotkania bez alkoholu, turystyczne wędrówki i mądrze uprawiany sport. Rozsądnie budują swe osobiste drogi, wnosząc zarazem liczący się wkład w codzienność kraju. Należą do wartościowych, aktywnych, grup obywatelskich, godnych naśladowania, dalekich od patologii czy życia na cudzy koszt. Przykładem jest pochodzące z Częstochowy dziewięcioosobowe rodzeństwo Pospieszalskich, znane powszechnie z muzycznych talentów. Tworzą ciekawe grono, wiele wnoszące w rozwój i kształt współczesnej muzyki polskiej – wśród nich Jan – kompozytor piosenek religijnych, menedżer, scenarzysta, współreżyser filmów dokumentalnych, publicysta i dziennikarz telewizyjny; także jego syn Franek – kontrabasista i córka Barbara – skrzypaczka. Muzykę wybrał podobnie brat Jana – Mateusz Pospieszalski, a także synowie Łukasz i Marek; również brat Marcin, jego żona Lidia – wokalistka, synowie Nikodem i Mikołaj. Muzykują z wielkim powodzeniem bracia Karol i Paweł oraz ich dzieci.

Spójrzmy więc uważnie i życzliwie wokoło, na naszych krewnych, sąsiadów i znajomych; znajdziemy tam podobne domowe wspólnoty. Szczęśliwe, kochające się wzajemnie, pracowite, przepojone modlitwą, pełne radości życia. Szanujmy trud rodziców i opiekunów tych rodzin, pomagając, gdy zajdzie potrzeba. 

BOHUSLAV I SUZANNE

Andrzej Babuchowski

 

            „Kocham język francuski, jako mowę moich przodków, a według tradycji jestem potomkiem francuskiego żołnierza, który zamieszkał w Czechach w osiemnastym wieku...” - mawiał do swoich synów wybitny poeta chrześcijański (autor kilkunastu zbiorów wierszy), tłumacz, malarz, grafik i wydawca, BOHUSLAV REYNEK (1892-1971). Później okazało się, że jego ród ma hiszpańskich antenatów, którzy na ziemi czeskiej osiedlili się podczas wojny siedmioletniej. Ale dla Bohuslava nie miało to już znaczenia. Jego największą miłością pozostała do końca życia francuszczyzna, francuska kultura, a przede wszystkim... francuska żona, poetka Suzanne Renaud.

            Urodzony 31 maja 1892 roku, jako syn zarządcy ziemskiego majątku w Petrkovie, maleńkiej wioski na Wyżynie Czesko-Morawskiej, Bohuslav typem urody istotnie przypominał Hiszpana, a samo nazwisko jego przodków w pierwotnej wersji brzmiało podobno „Rengo”, co w języku hiszpańskim znaczy „kulawy” lub „zmęczony”. Na zachowanych fotografiach oglądamy przeważnie sędziwego już mężczyznę w grubych okularach, z długimi siwymi włosami, rozczesanymi „artystycznie” na boki, siedzącego przy piecu i zajętego obieraniem kartofli, głaszczącego koty lub wodzącego rylcem po metalowej tabliczce. Ulubionym „azylem” Bohuslava była ogrodowa altanka, w której nocą „szeleściło, chrobotało i bzyczało” wszelkie stworzenie, z myszami, kotami i komarami na czele, ale najpiękniej było za dnia w czasie deszczu, gdy „gęste krople szaleńczo bębniły o dach”. Przetworzone ślady owych wrażeń zmysłowych niejednokrotnie znajdujemy w wierszach „samotnika z Petrkova”.

            Czy rzeczywiście był samotnikiem? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Być samotnikiem niekoniecznie znaczy być „odludkiem”; synowie poety, Jiří i Daniel, twierdzą, że „samotność mu nie przeszkadzała”, o czym świadczy spore grono przyjaciół, także wśród francuskich twórców. Reynek spotykał się z nimi często, jeszcze zanim poznał Suzanne. „Zapomniałem ostatnio – pisze w październiku 1920 roku w liście do Josefa Floriana – przekazać Panu pozdrowienia od Bernanosa. Byliśmy razem w La Salette. Wspominaliśmy Bloya i Pana...” (potem, pod koniec lat dwudziestych, Reynek wspólnie z Janem Čepem przełoży słynną powieść Bernanosa Pod słońcem szatana). Być może określenie „samotnik” ma raczej związek z bezkompromisową postawą moralną i artystyczną Reynka, z jego niezachwianą wiarą i niezgodą na zło, które wówczas zaczęło plenić się na wielką skalę w świecie.

            Przygoda ze sztuką zaczęła się od poezji, a konkretnie od przekładów z języka francuskiego. Decydującą rolę odegrała tu znajomość z Josefem Florianem, niezwykłą, można by dziś powiedzieć, „kultową” postacią życia literackiego Czech w początkach XX wieku, wydawcą i popularyzatorem zachodnioeuropejskiej literatury katolickiej. W prywatnej oficynie Floriana we wsi Stará Říše na Morawach ukazywały się dzieła najwybitniejszych myślicieli i pisarzy ówczesnej epoki. Tam właśnie wydawał Reynek swoje przekłady takich autorów, jak Oskar W. Milosz, Charles Péguy, Paul Claudel, Francis Jammes, Max Jacob, czy Tristan Corbier, a z literatury niemieckojęzycznej zwłaszcza Trakl, Novalis i Rilke. Tam też publikował swoje własne utwory poetyckie. Religijna wiara Reynka przybiera w owym czasie kształt zbliżony do tego, jaki na przełomie XIX i XX wieku lansowali pisarze i filozofowie francuscy, zwłaszcza Leon Bloy, którego koncepcje odnowy katolicyzmu były silnie związane z objawieniami w La Salette i głoszonym wówczas orędziem.

            Na początku lat dwudziestych Bohuslav Reynek zawiera najważniejszą znajomość swego życia. Poszukując  nowych autorów do tłumaczenia, natrafia na tomik młodej francuskiej poetki z Grenoble – SUZANNE RENAUD, zatytułowany Ta vie est là, i postanawia przełożyć jej wiersze na język czeski. Oboje przez kilka lat korespondują ze sobą. Suzanne, córka francuskiego oficera, interesuje się też literaturą angielską, tłumaczy poezje Johna Keatsa. Ma opinię kobiety bardzo eleganckiej, nazywana jest czasami - nie bardzo wiadomo dlaczego – „hiszpańską damą”, mimo że jej matka z pochodzenia była Włoszką (panieńskie nazwisko Tartari). W bezpośrednich kontaktach z ludźmi Suzanne odznacza się ujmującą prostotą i szczerością.

            „Tata pojechał prosić mamę o rękę, a ona zastanawiała się przez dwa lata” – wspominają Jiří i Daniel Reynkowie w książce pt. Kdo chodí tmami (Kto chodzi w ciemnościach), będącej wywiadem-rzeką. Francuska wybranka serca obawia się życia w nowych, nieznanych warunkach.  Bohuslav prosi ją: „Pozostawmy przyszłość otwartą. Módlmy się”. W korespondencji między Bohuslavem a Suzanne nie brak miejsc zabawnych: „Będę teraz miała ucznia w osobie pewnego małego Chińczyka... Byłam niedawno u starego przyjaciela naszej rodziny – notariusza. Myślę, że nie za bardzo wie, jaka jest różnica między Chińczykami a Czechami”. Inni Francuzi z kolei biorą Reynka za polskiego szlachcica: „Czekali, że przyjedzie pan Wołodyjowski. Wszystko znali tylko z literatury, z powieści” – komentują synowie poety.

            Wreszcie 13 marca 1926 roku Bohuslav i Suzanne biorą ślub w kościele św. Józefa w Grenoble. W metryce ślubu imię Bohuslav zostaje zapisane w wersji francuskiej: Timothée, co znaczy to samo, czyli: Ten, który sławi Boga.  Uroczystość jest bardzo skromna. „Mama potem wielokrotnie cytowała moją matkę chrzestną – czytamy w wywiadzie – »Czegoś takiego jeszcze nie widziałam! Ślub z jednym świadkiem i wesele z jednym gigot (udem cielęcym)«”.

            W tym samym roku Reynek wydaje czeskie przekłady wierszy swojej żony w Petrkovie pt. Zde tvůj život (Tu jest twoje życie). W 1928 roku przychodzi na świat pierwszy syn Reynków – Daniel, a przeszło rok później – Jiří.

            „Z mamą rozmawialiśmy po francusku, ponieważ przez długi czas nie mogła nauczyć się czeskiego, z ojcem natomiast – po czesku. Potem jednak mama opanowała ten język i dobrze nas rozumiała, a kiedy musiała coś uściślić, zwracała się z pytaniem do nas. Kiedy byliśmy już starsi i mieliśmy jakieś wątpliwości w kwestii francuszczyzny, to z kolei zwracaliśmy się do niej i bardzo ją to cieszyło”.

            Przez pierwsze dziesięć lat rodzina mieszka na przemian: latem – w Petrkovie, zimą – w Grenoble. Bohuslav, który we francuskim mieście czuje się jednak trochę obco, lubi włóczyć się po jego peryferiach, zapuszcza się w dalsze okolice, przypominające krajobraz Petrkova. Wstaje o trzeciej nad ranem i w ciszy pracuje nad swymi przekładami, a w dzień obserwuje ulicę i przenosi na papier: mansardę, dachy Grenoble, śpiącego kota, śnieżny pejzaż... Samotne wyprawy nie przeszkadzają Reynkowi w rozwijaniu przyjacielskich kontaktów z malarzami i pisarzami, którzy go cenią i podziwiają za to, że z iście słowiańską czułością i nostalgią potrafi oddać ducha francuskiej prowincji. W galeriach Grenoble Reynek bez najmniejszych kłopotów sprzedaje swoje prace.

            „Mama zawsze pod koniec lata nalegała, żeby jechać do Francji – wspominają synowie – podczas gdy tata odkładał ten wyjazd. Na wiosnę było odwrotnie. (…) Mama narzekała, że kiedy w połowie kwietnia przyjeżdża do Petrkova, w ogrodzie jest zaledwie pięć, sześć narcyzów, a w Grenoble kwitną już wtedy glicynie (…) Petrkov to była wolność, przyroda, zwierzęta, koledzy, mnóstwo miejsca, nie jakieś tam zamknięte mieszkanie. W Grenoble mama często miewała wizyty, które bawiły nas dopóty, dopóki nie zjedliśmy ciastek. Francuzi są jednak bardzo rozmowni i odwiedziny nieraz się przeciągały”.

            W połowie 1936 roku Suzanne i Bohuslav jadą do Petrkova na pogrzeb ojca poety i nigdy już do Grenoble nie wrócą. Życie w Petrkovie staje się coraz trudniejsze. Wygasa umowa dzierżawna i czesko-francuska para poetów sama musi się zająć gospodarstwem. W roku 1944 majątek rekwiruje dowództwo SS. Bohuslav zamieszkuje z rodziną u Florianów w Starej Říšy. Wrócą stamtąd po wyzwoleniu w 1945. Trzy lata później następuje w Czechosłowacji komunistyczny pucz i zaczynają się nowe kłopoty. Komuniści pozostawiają Reynkom tylko dom i malutki skrawek ogrodu. Całą resztę przejmuje spółdzielnia produkcyjna. Suzanne do końca życia nie zobaczy już swojego Grenoble. Poświęci się zajęciom domowym i wychowaniu dzieci. Lubi gotować, choć w sprawach kulinarnych jest wybredna: „Mama przyrządzała francuskie potrawy. Czeskie jedzenie zupełnie jej nie wychodziło, a tę najprostszą wiejską kuchnię uważała za barbarzyńską”. Mimo codziennego zabiegania Suzanne znajduje czas na sprawy duchowe. Synowie widują ją często z różańcem w ręku.

            Przed wojną, oprócz wspomnianego tomiku Suzanne Renuad Zde je tvůj život, ukazał się w czeskim przekładzie poemat Suzanne Renaud - Křídla z popela (tytuł oryginału Ailes de cendre), ozdobiony grafiką męża-tłumacza. Po wojnie, do 1948 roku, Suzanne drukuje wiersze i artykuły w czeskich czasopismach. Jej poezją zachwyca się wybitny czeski krytyk literacki i wydawca Jan Strakoš.  Suzanne doczekała się wydania swoich wierszy w edycji Magnificat w roku 1946: Dveře v přítmíLa porte grise, natomiast francuskiego wydania poematu z jego czeskim przekładem Mezi psem a vlkemEntre chien et loup – już nie. Pisze więc wiersze, które światło dzienne ujrzą dopiero po jej śmierci. Żyjąc ponad dwadzieścia lat „za żelazną kurtyną”, z godnością przyjmuje swój los. Umiera w roku 1964 i zostaje pochowana w miejscowości Svatý Křîž, niedaleko Petrkova. Bohuslav, podobnie jak Suzanne, przez cały okres komuny nie przejmuje się zakazem publikacji, nadal pracuje twórczo i to ze szczególną intensywnością, chociaż „do szuflady”. Nie użala się. Wie, że komuniści i tak postąpili z nim o wiele łagodniej niż z dziesiątkami wybitnych czeskich intelektualistów, których w tamtym czasie skazywali na długoletnie więzienie. Przynajmniej pozwolono mu na hodowanie kozy i paru owiec.

            „Dojenie kózki ma w sobie coś z poezji... – pisał w liście z 22 września 1951 roku do jednego ze swych francuskich przyjaciół – Człowiek pochyla się... Opiera czoło na jej brzuchu... Czarny kamyk jej wymienia staje się łagodny jak obłoczek i wypuszcza świetliste promienie mleka. Mleka, które się pieni, kipi, opada. A koza czeka i oblizuje ci szyję łapczywym, gorącym językiem”.

            Kiedy jesienią 1971 roku Bohuslav Reynek opuścił ziemski padół, na pogrzeb do maleńkiego Petrkova przybyło kilka tysięcy osób, wśród których znalazły się najwybitniejsze postaci ówczesnego podziemia kulturalnego Czechosłowacji, z późniejszym prezydentem Václavem Havlem na czele. Nie trzeba dodawać, że w czasach husakowskiej „normalizacji” tego rodzaju manifestacja wymagała sporo odwagi. Dziś w wolnej Republice Czeskiej twórczość poetycka i plastyczna Reynka przeżywa prawdziwy renesans, a on sam uważany jest za jednego z najbardziej nietuzinkowych artystów czeskich XX wieku. Dodajmy: niemała w tym zasługa jego francuskiej żony Suzanne, obok której spoczywa na wiejskim  cmentarzu

 

           

            

POLSKA MISJA MEDYCZNA

Wszyscy moi bliscy wyjechali do Polski: mamusia, tatuś i bracia. Tu, na Ukrainie, zostali dziadziuś z babcią. Zawsze byli dla nas bardzo dobrzy. To jasne, że ktoś musiał zostać, żeby się nimi opiekować. Więc zostałam…

Tatuś złożył papiery na wyjazd do Polski, ale wszystkie dokumenty zginęły w urzędzie, to musieliśmy tu zostać…

Za późno dowiedzieliśmy się, że trzeba składać papiery na wyjazd. I tak więc zostaliśmy

To kilka z wielu wypowiedzi mieszkających na Ukrainie Polaków, do których dotarł z Polski ambulans z wszechstronną pomocą medyczną. Uczestnicząca w tej akcji prof. Anna Doboszyńska – internista, alergolog i pulmonolog opowiada: „Ten wyjazd był wielkim przeżyciem, nie tylko dla tych, do których jechaliśmy, ale i dla naszej ekipy – lekarzy, pielęgniarek, ratowników medycznych, studentów medycyny, wolontariuszy... I dla nas było to nie tylko niezwykłe przeżycie, ale i możliwość poznania wspaniałych ludzi: dzielnych, cierpliwie od lat znoszących swój trudny los i niezmiennie wiernych Polsce. To im chcieliśmy pomóc, przemierzając trasę ponad 2,5 tysięcy kilometrów. To ich leczyliśmy, udzielając konsultacji w Samborze, Stryju, Bielcach, Odessie, Winnicy, Żytomierzu i Lwowie. W tych pięknych miejscach, na dawnych Kresach Rzeczypospolitej, zgodnie z wiedzą dyrektora „Caritas” Bonifratrów na Ukrainie o. Bruna Marii Neumanna, mieszka wielu rodaków, zwłaszcza starszych i chorych, którzy nie mają możliwości przyjazdu do Polski”.

Polska Misja Medyczna dla Polaków na Ukrainie i w Mołdawii wyruszyła 7 lipca i trwała pełne dwa tygodnie, aż do 21 lipca. W skład oznakowanej napisem „Pomoc humanitarna” kolumny samochodów, która wiozła z Polski 30 osób, wchodziły: 2 landcruisery, karetka „R” z pełnym wyposażeniem, autobus w kolorach biało-czerwonym i z orłem namalowanym po obu stronach, półciężarówka z namiotami, łóżkami polowymi i bagażem uczestników misji oraz mercedes – osobowy bus, czasami do kolumny dołączał bus dyrektora Caritas na Ukrainie. Cała ekipa wiedziała, że czeka ją nie tylko wielka praca, ale i przeżycie dwóch tygodni w spartańskich warunkach. Sypianie w namiotach, w przypadkowych przykościelnych salach, pospieszne połykanie skromnych posiłków... Nie to było jednak ważne dla całego zespołu. Ważny był cel podróży – niesienie pomocy tym, którzy byli jej wielokrotnie przez lata pozbawieni. „Panował wśród nas pogodny nastrój – opowiada prof. Doboszyńska. – Każdego dnia byliśmy, że tak się wyrażę, »zwarci i gotowi«”.

Trzeba jednak tu wspomnieć o głównych inicjatorach misji. Jej idea zrodziła się w gronie członków Rady Konsultacyjnej do Spraw Opieki Medycznej Nad Polakami i Polonią, której członkiem jest prof. Doboszyńska, ale została zrealizowana staraniem Stowarzyszenia Wspólnota Polska. Patronat nad misją objęły panie: Anna Komorowska i Ewa Kopacz, Minister Zdrowia. Znaczący udział mieli też kierownicy wyprawy ks. prałat Henryk Błaszczyk, rektor misji medycznej i chirurg prof. Mariusz Frączek. Nie byłoby tej wielkiej akcji, gdyby nie sponsorzy: Emergency Medical System Poland Sp. z o.o., Fundacja Sue Ryder, Regionalne Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa – Stołeczna Stacja Krwiodawstwa, „Zeszuta” Sp. z o.o., firma Auto-Form z Mysłowic, Diagnos Sp. z o.o., Fundacja Polskich Kawalerów Maltańskich, Caritas, a także prywatni sponsorzy, którzy chcieli pozostać anonimowi.

W ciągu tych czternastu dni ekipa udzieliła łącznie ok. 700 konsultacji, udało jej się też poznać potrzeby Polaków z tych terenów. Przywieziono bogatą, wielostronicową dokumentację, która stała się podstawą do opracowania raportu o stanie zdrowia badanych ludzi i o ich potrzebach.

„Chociaż możemy, zarówno my, jak i inicjatorzy misji – mówi prof. Doboszyńska – cieszyć się z jej wyników, to jednak wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, że jednorazowa konsultacja medyczna nie wystarczy. Trzeba pomyśleć o stałej, wszechstronnej pomocy tym, którzy przez lata żyli w tak wielkiej udręce – w biedzie, bez polskich szkół, bez kościoła; a za przyznanie się do polskości groziło im często nie tylko utrata pracy, ale wielokrotnie także więzienie i zsyłka na Syberię”.

Ta wszechstronna pomoc to zadanie dla rządu, dla organizacji społecznych, ale i dla prywatnych osób, które z wieloma inicjatywami pomocowymi na rzecz Polaków na Wschodzie mogłyby wystąpić. A kompetentne informacje, jak i komu pomagać znaleźć mogą chociażby we Wspólnocie Polskiej czy Polskiej Caritas. – „Jako uczestniczka Misji mogę powiedzieć, że z chęcią wzięłabym udział w kolejnym takim zamierzeniu, przeświadczona o głębokim sensie i potrzebie takich akcji – mówi prof. Doboszyńska.

– Wyjeżdżaliśmy z Ukrainy zmęczeni – dodaje – ale z poczuciem, że dobrze wypełniliśmy nasz obowiązek. A wielu z nas ukradkiem osuszało szklącą się w kąciku oka łzę. Bo jak tu można się było nie wzruszać, słysząc słowa jednej ze stareńkich pacjentek: Doktor z Polski do mnie przyjechał, posłuchał mnie, zbadał. Mogę spokojnie umrzeć. Albo słowa poruszające najgłębiej – A jednak Polska o nas nie zapomniała”.

Relacji prof. Anny Doboszyńskiej wysłuchała Maria Wilczek