Zawsze szukajcie Jego Oblicza

Zawsze szukajcie Jego Oblicza

Maria Wilczek

 

Od dawna chciałam dotrzeć do Manoppello, zobaczyć w Sanktuarium Świętego Oblicza (Volto Santo) Chustę z odbiciem twarzy Chrystusa, stanąć przed  jedną z najcenniejszych  relikwii chrześcijańskich, niestworzonych ręką ludzką, zostawionych, wiekom i pokoleniom, jako znak iż On będzie z nami, jak nam obiecał –  „po wszystkie dni, aż do skończenia świata”.

Dzięki mojemu synowi Piotrowi, marzenie się spełniło. Jestem mu wdzięczna, że towarzyszył mi w pielgrzymce, serdecznie opiekował się, niemłodą już matką, i że zabrał na naszą wyprawę uśmiechnięty promyk – moją dwunastoletnią wnuczkę Zosię.

Oczywiście jechałam na tę pielgrzymkę także z myślą o Was, drogie Czytelniczki, by Wam o niej opowiedzieć, prosić Pana o potrzebne Wam łaski.

Kiedy po powrocie do Warszawy siadłam do pisania o Manoppello, zaczęłam się zastanawiać, czy taki tekst, powinien znaleźć się w numerze grudniowo-styczniowym naszego pisma. Pomyślałam jednak, idąc za głosem serca, że tak. I to nie tylko ze względu na ukryte w nazwach Betlejem i Manoppello znaczenia (o czym mówi w swej książce „Boskie Oblicze” niemiecki dziennikarz Paul Baade, cytując o. H. Pfeiffera) Betlejem znaczy bowiem po hebrajsku – dom chleba, Manoppello natomiast, pochodzi od łacińskiego słowa – mannipulus, co znaczy – ręka pełna kłosów.„Czyżby nieznane miasteczko we włoskiej Abruzji – pyta cytowany w książce ojciec jezuita – stało się nowym Betlejem, miasteczkiem na judejskiej prowincji, w którym dwa tysiące lat temu przyszedł na świat – Chleb Świata?”.

Niezależnie od tego wątku, czyż nie jest tak, że w każdej porze liturgicznego roku, w każdej porze naszego życia, szukamy, powinniśmy szukać – Pańskiego Oblicza? Szukamy Go, otwierając Pismo Święte, uczestnicząc w Eucharystii, spoglądając w twarze bliźnich, kontemplując świat, piękno sztuki…Szukamy Pańskiego Oblicza. Może więc i mój tekst w tych poszukiwaniach Wam się przyda. Przyjmijcie go jako mały dar pod choinkę.

 

 

Spotkanie

Manoppello – małe miasteczko w Abruzji… Z autostrady Rzym – Pescara skręcamy ku niemu lokalną szosą, która pnie się wieloma serpentynami ostro pod górę, wśród rozległych pól, żółknących o tej porze zagajników, małych sennych wsi, by w końcu doprowadzić nas na jego obrzeże – rozległy i o dziwo pusty plac, przy którym wznosi się Sanktuarium Świętego Oblicza. W nim właśnie, według naukowych hipotez, znajduje się jedna z trzech Chust grobowych Chrystusa.

Chusta z Manoppello, w zatopionym w półmroku wnętrzu kościoła… Zbliża się południe, ale jeszcze możemy do niego wejść, choć na krótko, nie czekając na ponowne otwarcie wrót o 15. Kiedy zatrzymujemy się w jego progach, Chusta jest z tej odległości prawie niewidoczna, choć stanowi centralny punkt w ołtarzowej nastawie. Padające z tyłu ołtarza światło jakby„ukrywało” Święty Wizerunek. Ojcu Pfeifferowi, badaczowi Chusty, który spojrzał na nią niegdyś z oddali, wybielona światłem, przypominała, jak wspomina Paul Baade – kwadratową Hostię.

Kiedy zbliżamy się ku ołtarzowi, Święty Wizerunek wyłania się, choć nie ostro, z tła Chusty umieszczonej wysoko w srebrnej, bogato zdobionej monstrancji, zamkniętej w szklanym relikwiarzu. Okazuje się, że można do niego podejść zupełnie blisko. Znajdującymi się poza ołtarzem, po jego obu stronach, schodami wchodzimy na podest i znajdujemy się tuż przed szklaną ścianą, tuż przed Volto Santo, rozświetlonym Obliczem, wyłaniającym się z lekkiej tkaniny, utkanej z masy perłowej, tzw. bisioru. Jest ona tak przezroczysta, że widzę poprzez nią wnętrze kościoła. Na bisorze nie da się malować, ten materiał nie przyjmuje pigmentu, nie ręka ludzka pozostawiła więc wizerunek Pana. Stajemy przed nim w absolutnej ciszy i – zatrzymuje się czas. Chrystus, którego Oblicze widnieje na Chuście, patrzy nam prosto w oczy, a raczej prosto w serce. Kiedy przesuwamy się przed relikwiarzem w coraz to inne miejsce, Jego wzrok jakby nas odszukiwał. Jego twarz pełna pokoju, choć naznaczona śladami męki, jest twarzą zmartwychwstałego Pana, patrzącego z łagodnością, wyrozumiałością i miłosierdziem, ale Jego wzrok jakby niósł ku nam także pytania, może – czy na pewno wiemy, jak nas ukochał, co dla nas uczynił? A może – czy na pewno chcemy za nim podążać? Zresztą pewnie każdy, kto wpatruje się w Oblicze Pana odczytuje inne, dla niego tylko przeznaczone słowa. Niektórym z przybywających tu pielgrzymów wydaje się nawet jakby towarzyszył przekazywanym oczyma słowom trudno uchwytny ruch Jego warg.

Przed świętym Wizerunkiem przesuwają się stale nowe osoby. Czasem zatrzymują się na krótką chwilę modlitwy, nieraz na długi czas kontemplacji. Widzę, jak starsze Włoszki odchodząc, przesyłają niekiedy gestem ręki ku Volto Santo pocałunki lub z serdecznością gładzą szklaną taflę relikwiarza. To miejsce zatrzymuje, nie chce się opuszczać małej przestrzeni, w której uczestniczy się w misterium szczególnego spotkania.

 

Skąd ta Chusta?

Chusta z Manoppello jest od lat przedmiotem specjalistycznych badań naukowych, m.in. teologicznych, historycznych, ikonograficznych, malarskich… Według wysuniętych hipotez jest to tzw. Veronica (nazwa pochodzi od słów vera icona – prawdziwa ikona), która przechowana była niegdyś (do 1608 r.) w Rzymie. Jak tam dotarła?

Ciało Pana naszego Jezusa Chrystusa, jak mówią badacze, otulone było w grobie kilkoma tkaninami. Pierwszą, którą położono na Jego, pokrwawioną, tak bardzo naznaczoną śladami męki, twarz – była przechowywana dziś w Hiszpanii Chusta z Oviedo. Z nią stykała się dopiero kolejna tkanina – Całun Turyński. Trzecią, położoną już na nim, była właśnie drogocenna Chusta (dziś znajdująca się w Manoppello), niewielka zresztą, mająca zaledwie 17x24 cm, na której, jak wierzymy, utrwalił się w chwili zmartwychwstania wizerunek twarzy Chrystusa z otwartymi oczyma.

Według tradycji gregoriańskiej z VI w. Chusta ze świętym odbiciem trafiła w ręce Matki Bożej, której Syn chciał zostawić swój wizerunek. Po wniebowzięciu pieczę nad Chustą sprawowali apostołowie, potem kolejni papieże. Tak więc z Jerozolimy, poprzez Konstantynopol (i patriarchowie czuli się odpowiedzialni za jej bezpieczeństwo) dotarła ona do Rzymu, znajdując miejsce na kilka wieków w specjalnej kaplicy zwanej Veronica. Uwieczniony na niej wizerunek uznawany był przez lata za prawdziwe oblicze Chrystusa – praikonę niestworzoną ręką ludzką.

Na początku XVII w., podczas burzenia kaplicy, na której miejscu miała być wzniesiona nowa, Chusta została skradziona. Historia jej dotarcia do Manoppello obfituje w wiele interesujących wątków, choć ich autentyczność jest trudna do udowodnienia. Faktem jest, że ukryta niejako, przez kilka wieków, na włoskiej prowincji, w małym kościółku oo. kapucynów, choć nieobecna przez lata w powszechnej świadomości, czczona była przez ludność miejscową jako całun nakrywający niegdyś Oblicze Chrystusa.

Ostatnimi czasy wieść o całunie z Manoppello dociera do coraz większej liczby ludzi. A to dzięki ludziom tak oddanym idei upowszechnienia wieści o świętej relikwii, jak siostra Blandina Paschalis Schlömer. We wrześniu 2007 r. przybył tu także, co było wielkim wydarzeniem, Ojciec św. Benedykt XVI. Piękne słowa jego modlitwy, umieszczone na pamiątkowych karnetach z Manoppello, trafiają do przybywających tu pielgrzymów.

 

Wielkanocna siostra

Świtem w drodze do sanktuarium spotykam dwie zakonnice z Niemiec. Ubrane w beżowe, dość długie płaszcze, krótkie welony w kolorze kości słoniowej, okazują się być konwertytkami, które przeszły niegdyś z luteranizmu na katolicyzm, a są w zgromadzeniu żyjącym charyzmatem karmelitańskim. Pobyt w Manoppello to ich tygodniowe, prywatne rekolekcje. Po Mszy świętej jedna z nich zachęca, by wspólnie odmówić przed Volto Santo – różaniec. Wpatrzone w Miłosierne Oblicze, ogarnięte charyzmatem tego miejsca, zaczynamy odmawiać na przemian, to po polsku to po niemiecku – „Ojcze nasz” i „Zdrowaś Maryjo” – tajemnice chwalebne różańca. A następnego dnia, jedna z tych sióstr powie do mnie, wskazując na starszą zakonnicę, która z twarzą przytuloną do ściany relikwiarza, wpatrzona w Święte Oblicze, modli się żarliwie: – Proszę spojrzeć – to siostra Blandina Paschalis Schlömer. Wzruszona pochylam się ku niej, ściskając mocno jej rękę.

Siostra Blandina Paschalis – Wielkanocna siostra, jak ją nazywają, zakonnica, ale i artystka pisząca ikony, układająca mozaiki – ostatnie 27 lat życia poświęciła badaniom autentyczności Chusty z Manoppello jako Chusty z grobu Chrystusa. Udowodniła, że wizerunek Jego twarzy widniejący na Chuście jest identyczny jak twarz na Całunie Turyńskim. To ona zainteresowała swoimi badaniami wielu dostojników Kościoła i naukowców (m.in. o. H. Pfeiffera – profesora ikonografii i historii sztuki na Gregoriańskim Uniwersytecie w Rzymie), prowadząc z nimi obfitą korespondencję. Wydała też Atlas – „Jezus Chrystus – świadectwo Jego całunów” ze wzruszającą dedykacją – „Ojcu Świętemu Benedyktowi XVI i wszystkim, którzy kochają naszego Pana Jezusa Chrystusa”. W słowie wstępnym s. Blandina pisze: „Nasz Pan Jezus Chrystus nie pozostawił dokumentów na piśmie. O swojej miłości do nas opowiedział nam innym, łatwiejszym do zrozumienia językiem, jakim jest obraz – Jego Obraz”. I dalej – „niestworzony ludzką ręką jest pierwszą Ikoną”.

Spojrzenie na tę Ikonę, najpierw na zdjęciach, a potem, w 1995 r., bezpośrednie z nią spotkanie, zmieniło niegdyś bieg życia Wielkanocnej siostry. Misjonarka Krwi Chrystusa, a potem trapistka, w 2003 r. uzyskuje zgodę na wystąpienie ze wspólnoty, by wieść życie pustelnicze w maleńkim domku, stojącym powyżej sanktuarium. Chce być blisko Świętego Oblicza. Miłość przynagla ją do wielu godzin kontemplacji. Ale są też chwile, w których zwalnia się z obowiązku milczenia, by na terenie kościoła, czy sąsiadujących z nim pomieszczeń, rozmawiać z pielgrzymami, odpowiadać na ich pytania. Wypełnia i w ten sposób swą misję upowszechniania wiedzy o św. relikwii Jezusa Chrystusa. A wszystko po to, „abyśmy lepiej rozumieli, jak daleko posunął się Bóg z miłości do nas (…) jak niezmierzone jest jego miłosierdzie”.

 

Wystawa Panuel

Kiedy kolejnego dnia kończy się w sanktuarium Msza święta, szczególnym zresztą muzycznym wątkiem – odśpiewaną po włosku pieśnią „Czarna Madonno”, Siostra Blandina Paschalis podchodzi do mnie sama, jakbyśmy wcześniej umówiły się na spotkanie. Zaczyna toczyć się rozmowa, zdawać by się mogło, że zaczęta już niegdyś, o Volto Santo, stąd promieniującej, drogocennej relikwii, o ścisłym związku Chusty z Manoppello z Całunem Turyńskim. Dla ilustracji swych słów, siostra wyciąga trzymane na podorędziu dwa negatywy – zdjęcia twarzy Chrystusa z Chusty i z Całunu, poczym nakłada je na siebie. Wrażenie jest ogromne. Widać, że to jedno, to samo Oblicze, z idealnie pokrywającymi się na obu negatywach rysami Świętego Wizerunku i śladami męki. Mogę też prześledzić analogię tych dwóch negatywów ze zdjęciem Chusty z Oviedo, bo siostra Blandina zabiera mnie na wystawę jej autorstwa, usytuowaną w przylegającym do kościoła klasztorze oo. kapucynów, wystawę o znamiennym tytule – Panuel, co po hebrajsku znaczy – Oblicze Pana. Tę samą nazwę nosi zresztą stowarzyszenie wspierające działalność siostry.

Na wystawie, niewielkiej przestrzennie, zawierającej 27 paneli, zgromadzone są różne ujęcia trzech grobowych Chust, z uwidocznionymi na nich wizerunkami Oblicza Chrystusa. Są też eksponowane plansze, na których, co ogromnie interesujące, umieszczono fotogramy wizerunków Chrystusa z najbardziej znanych dzieł malarstwa wieków dawnych, także ikon, zestawione ze zdjęciami Chusty z Manoppello. Patrząc na plansze i na nią, nie ma się wątpliwości, że to Chusta jest prawzorem dla twórców najznamienitszych obrazów przedstawiających Oblicze Chrystusa. A w ostatniej części wystawy jeszcze jeden, bliski naszym sercom akcent – znacznej wielkości obraz Pana Jezusa Miłosiernego – „Jezu Ufam Tobie”. Siostra Blandina, jak się okazuje, zna dokładnie historię objawień s. Faustyny Kowalskiej.

Kiedy żegnamy się serdecznie, wiedząc, że nie ma już szansy się zobaczyć (s. Paschalis wraca do swej pustelni, ja wkrótce wracać mam do Polski), ustalamy z uśmiechem i pokładaną w Bożym miłosierdziu nadzieją, że dalszy ciąg naszej konwersacji, toczyć się będzie już w innych przestrzeniach i w rajskim języku, którym posługiwać się będziemy znacznie sprawniej niż francuskim.

 

Harfa i róg niech zabrzmią, któż jest jak Bóg…

W przeddzień wyjazdu docieram do sanktuarium na Mszę świętą, odprawianą przez ojców kapucynów zawsze o 7. 15. Jeszcze zdążam, zanim się rozpocznie, trwać przez chwilę w modlitewnej ciszy przed Świętym Obliczem widzianym, tym razem z oddali, niknącym w blasku światła to znów pojawiającym się mglistym zarysem za szybą ogromnego relikwiarza. Teksty liturgii przeznaczone na ten dzień zawierają szczególnie poruszające w takiej scenerii słowa: „Niech się weseli serce szukających Pana *Rozważajcie o Panu i Jego potędze *zawsze szukajcie Jego Oblicza”.

Osób na Mszy św. znacznie więcej niż poprzedniego dnia, bo właśnie przyjechała do Manoppello autokarowa pielgrzymka – z Polski, i to nie zwykła pielgrzymka. Blisko czterdziestoosobowa grupa, przeważnie młodych mężczyzn i kobiet, okazała się – Chórem Canticum Jubilaeum, istniejącym od przeszło dziesięciu lat przy bazylice Matki Boskiej Bolesnej w Limanowej. Po zakończeniu liturgii ustawił się on w kilku rzędach przed ołtarzem, by pod batutą swego dyrygenta i założyciela Marka Michalika zaśpiewać przed Świętym Obliczem. Jezusowi, nie ludziom, których była w kościele garsteczka, ale Jemu samemu śpiewano z głębi serca, z mocą i radością. Wypełniły kościół melodie wielkiej piękności, a słowa niektórych pieśni mocno zapadały w serce: „Kto szuka Cię już znalazł Ciebie… Jesteś śpiewem w mojej duszy… Harfa i róg niech zabrzmią, któż jest jak Bóg, by krańce ziemi słyszały… Głęboko wybrzmiała też prośba, składana właściwie jakby w imieniu nas wszystkich – „abym mógł lepiej służyć Twej świętej miłości”.

Po koncercie, przed kościołem radosny gwar… Jeszcze przed odjazdem autokaru rozmawiam przez chwilę z dyrygentem o limanowskim chórze. Chór, który skupia utalentowanych amatorów i entuzjastów, istnieje już ponad dziesięć lat. Zespół, podobnie jak jego założyciel, chlubi się wieloma nagrodami i odznaczeniami. Okazuje się, że jest to jedna z wielu jego podróży-pielgrzymek. Śpiewacy z Limanowej koncertowali nie tylko w Polsce, ale i w wielu innych krajach. W 2000 roku wystąpili w Watykanie, razem z innymi chórami, z okazji imienin Jana Pawła II. – A tym razem – dodaje mój rozmówca – spełnia się nasz wspólny, całego zespołu, długo piastowany zamiar, dla niektórych marzenie, dotarcia do Manoppello, do jednego z najważniejszych, choć zbyt mało jeszcze znanych sanktuariów w świecie.

 

Ostatni nasz dzień w Manoppello. Zanim odjedziemy, jeszcze chwilę trwania, wraz z bliskimi, przed świętym Obliczem, z pokorą i wdzięcznością. Znów czuję się ogarnięta łagodnym, miłosiernym spojrzeniem. I mogę głębiej niż kiedykolwiek dostrzec, zrozumieć, że jestem kochana, że każdy z nas jest kochany ponad wszelką, nie do ogarnięcia wyobraźnią, miarę. To, co trwało we mnie, pozornie wydając się oczywiste, stało się pewnością poruszającą serce. I tą pewnością chcę się za wami, drogie Czytelniczki, podzielić, jak opłatkiem.

 

 

Panie Jezu (…)

Ukaż nam, prosimy, Twoje wciąż nowe oblicze,

tajemnicze zwierciadło nieskończonego

Bożego miłosierdzia.

Pozwól, byśmy je kontemplowali

oczyma rozumu i serca:

oblicze Syna, odblask chwały Ojca

i odbicie Jego istoty (por. Hbr 1, 3),

ludzkie oblicze Boga, który wszedł w historię,

by odsłonić horyzonty wieczności.

Milczące oblicze Jezusa cierpiącego i zmartwychwstałego,

które zmienia serce i życie, gdy zostaje umiłowane i przyjęte.

„Szukam, o Panie, Twojego oblicza;

swego oblicza nie zakrywaj przede mną” (PS 27 [26] 8-9).

Ileż razy, na przestrzeni wieków i tysiącleci,

rozbrzmiewało wśród wierzących

to żarliwe wezwanie Psalmisty!

Panie, my również powtarzamy z wiarą:

„Mężu boleści, oswojony z cierpieniem

jak ktoś, przed kim się twarz zakrywa” (Iz 53, 3),

nie zakrywaj przed nami swojego oblicza!

Z Twoich oczu, które patrzą łagodnie i ze współczuciem,

chcemy czerpać siłę miłości i pokoju,

by znaleźć drogę życia

i odwagę do naśladowania Ciebie

bez lęku i kompromisów,

byśmy się stawali świadkami Twojej Ewangelii

okazując gościnność, miłość i przebaczenie.

 

Święte oblicze Chrystusa,

światło, które rozprasza mroki zwątpienia i smutku,

życie, które zawsze zwyciężyło potęgę zła i śmierci,

tajemnicze spojrzenie,

które nieustannie ogarnia ludy i narody,

oblicze kryjące się pod postaciami eucharystycznymi

 i w spojrzeniu tych, którzy żyją obok nas,

uczyń nas w tym świecie Bożymi pielgrzymami,

na spotkanie ostatniego dnia,

kiedy ujrzymy Cię, Panie, „twarzą w twarz” (1 Kor 13, 12)

i będziemy mogli kontemplować Cię na wieki w chwale nieba.

(…)

 

Benedykt XVI

1 IX 2007

Zwyciężyłam wybaczając!

Z ufnością wkraczamy w nowy rok, mając nadzieję, że przyniesie on więcej powodów do radości niż ten, który mija. Życzymy sobie powodzenia w działaniach, które przed nami, lepszego zdrowia, szczęścia rodzinnego, łatwiejszej codzienności… Myślimy też o tym, co powinniśmy zmienić – w najbliższym otoczeniu, w sobie, czym wzbogacić klimat rodzinnego domu. Aby wkroczyć w nowy rok z nadzieją i wewnętrznym spokojem, musimy na pewno odrzucić nasze zranienia, zażegnać rodzinne waśnie, dążyć do pojednania.

 

Zwyciężyłam wybaczając!

 

Z Kitty Chappell – autorką książki „Mogę wybaczyć, jeśli tylko chcę. Wybaczając niewybaczalne”, a także prelegentką na spotkaniach organizacji katolickich, która od przeszło 26 lat pomaga zrozumieć, jak ważną rolę w życiu pełni przebaczenie – rozmawia Diana Brzozowa.

 

Pani książka jest opowieścią o dorastaniu w domu, w którym panuje przemoc fizyczna i psychiczna. Doświadczyła jej Pani, Pani rodzeństwo i matka. Dla osób, które nigdy nie znalazły się w takiej sytuacji to wręcz niewyobrażalne, jak wielkie krzywdy może wyrządzić drugiemu człowiekowi bliska osoba. Jakie było Pani najbardziej traumatyczne wspomnienie związane z sytuacją w domu?

– Miałam wtedy 11 lat. Ojciec bił moją matkę, a ja myślałam, że ją zabije. Wymknęłam się tylnymi drzwiami, pobiegłam do sąsiadów i wezwałam policje, a nigdy wcześniej tego nie robiłam. Myślałam, że ojciec trafi do więzienia. Tak się jednak nie stało. Gdy przyjechała policja, ojciec wysłał matkę do drzwi, żeby im otworzyła. Jej koszula nocna była potargana, matka krwawiła… Zastraszona przez ojca, który zerkał na nią z głębi pokoju, powiedziała policjantowi, że się poślizgnęła i upadła, a takie tłumaczenie jest typowe dla osób, doświadczających przemocy. Oczywiście policjant wiedział, co się stało, ale nie mógł nic zrobić, ponieważ matka nie wniosła oskarżenia. Kiedy uświadomiłam sobie, że ojciec nie zostanie aresztowany, ogarnęło mnie przerażenie, bałam się, że odkryje, że to ja wezwałam policję. Zrozpaczona wybiegłam na zewnątrz, objęłam nogę jednego z policjantów i płacząc błagałam go, by zabrał mnie ze sobą, bo tak bardzo bałam się zostać. Policjant był naprawdę bardzo zasmucony, ale powiedział „kochanie nie mogę cię zabrać ze sobą, musisz zostać”. Wpadłam w panikę… Wtedy po raz pierwszy byłam gotowa opuścić moją rodzinę, nad którą przecież cały czas czuwałam. Na szczęście ojciec nigdy nie odkrył, że to ja wezwałam policję. W przeciwnym razie mogłoby to się źle skończyć.

 

Naturalna wydaje się w tej sytuacji taka reakcja ofiary, jak złość, nienawiść do oprawcy, a nawet chęć zemsty. Towarzyszyła ona Pani, jako małej dziewczynce, i w końcu też ogarnęła Pani matkę, która znienawidziła ojca „tak samo mocno, jak go kochała”. A jednak postanowiła Pani stoczyć walkę z tkwiącą gdzieś w środku nienawiścią. Jaki impuls spowodował chęć tej zmiany?

– To było wtedy, kiedy mój ojciec trafił w końcu do więzienia, a ja z matką i rodzeństwem przeprowadziliśmy się do Kalifornii. Myślałam, że będę tam szczęśliwa. Ale nie byłam, bo wzięłam ze sobą złość i gniew, które nadal rządziły moim życiem. Pewnego dnia podeszła do mnie w kościele kobieta, która znała naszą sytuację i zapytała mnie, czy już wybaczyłam swojemu ojcu. Zdumiało mnie to pytanie, można nawet powiedzieć, że zdenerwowało, ale i wywołało refleksję. Zaczęłam się zastanawiać nad sensem przebaczenia i postanowiłam poszukać odpowiedniej drogi, by je w sobie zbudować. Chęć przebaczenia przyszła jednak później…

 

Co to znaczy przebaczyć komuś prawdziwie?

– Cały czas zmagałam się ze sprawą przebaczenia, bo wiedziałam, że Bóg tego ode mnie oczekuje, ale wyzbycie się urazy nie jest sprawą łatwą. Zaczęłam więc się modlić, żeby Bóg „zmusił” mnie do tego, bym ojcu wybaczyła. Ale zrozumiałam, że decyzja powinna należeć do mnie. Wiedziałam jednak, że bez Bożej pomocy nie dam rady wyrzucić z siebie nienawiści. Zaczęłam zatem poprosić Boga, żeby zmienił moje nastawienie, żeby włożył w moje serce pragnienie, przebaczenia. I Bóg skierował moje myśli w stroną wskazania – „będziesz” kochała swoich nieprzyjaciół i modliła się za nich, błogosławiła tych, którzy cię prześladują…

Wybaczyć prawdziwie oznacza więc podjąć świadomą decyzję, że chce się przestać nienawidzieć osobę, która wyrządziła nam krzywdę i nigdy więcej jej naszego zranienia nie wypominać. Bo wybaczenie jest nie tylko dla dobra osoby, której wybaczamy, ale przede wszystkim dla naszego dobra. Wyrzucając z siebie wewnętrzne zgorzknienie, niechęć, nienawiść stajemy się naprawdę wolnymi ludźmi. Jeśli tego nie zrobimy nienawiść będzie naznaczała nasze życie, nawet jeśli naszego oprawcy nie będzie blisko nas. Być może nieraz jakaś osoba wcale nie zasługuje na wybaczenie, natomiast my zawsze zasługujemy na wolność, którą przebaczenie daje i na nadzieję, jaką ze sobą przynosi.

 

Jakie zagrożenie niesie brak przebaczenia winowajcy?

– Żyjąc z nienawiścią w sercu, byłam osobą nieszczęśliwą, zgorzkniałą i godną pożałowania. Winiłam ojca za wszystkie swoje późniejsze problemy życiowe, nawet za te, które wcale nie wynikały z jego winy. Żałuję, że matka nigdy nie wybaczyła ojcu, nie chciała odrzucić bolesnej przeszłości, przez co do końca życia była osobą wewnętrznie osamotnioną. Żyjąc w okowach nienawiści, nie potrafiła się cieszyć codziennością. Gorycz dosłownie zniszczyła jej życie. Matka przetrwała, ale nigdy nie odniosła zwycięstwa nad sobą.

 

Mówi Pani w swojej książce o tym, że mocując się z trudną sytuacją, można ją przetrwać lub przezwyciężyć. Jaka jest różnica pomiędzy tymi pojęciami?

– Przetrwać oznacza kontynuować swój tryb życia po jakimś zdarzeniu, zaś przezwyciężyć znaczy pokonać, przemóc, obezwładnić dany stan, zmienić w jakimś stopniu życie. Przetrwanie to rzecz godna pochwały, ale nie należy na nim poprzestać. Często jest tak, że wielu ludzi zatrzymuje się na etapie przetrwania i nigdy nie staje się zwycięzcami. Trwają, ale nie żyją – w pełni znaczenia tego słowa. Ukrywają w sobie ból, wyładowują swój gniew i żal na innych, wymuszają współczucie na otaczających ich ludziach, stawiając się cały czas w pozycji ofiary. Wszystkie swoje późniejsze niepowodzenia i błędy tłumaczą przeszłością. To z kolei powoduje, że popełniając grzechy w teraźniejszości, nie widzą potrzeby zmiany swojego zachowania, bo uważają, że są w pewnym stopniu zdeterminowani przez traumatyczne wydarzenia z przeszłości. Należy bezwzględnie dążyć do stania się zwycięzcą, walcząc ze swoją krzywdą i krzywdzicielem – wybaczyć i żyć pełnią życia.

 

Na ile przebaczenie jest procesem długim i trudnym?

– Prawdziwe przebaczenie nie jest procesem łatwym, bo wymaga od nas świadomych i odpowiedzialnych kroków. Przede wszystkim, na początku, musimy przyjąć przebaczenie od Boga, zaufać Mu bezgranicznie, powierzyć Mu nasze brzemię. Zapraszając Boga do tego procesu, prosimy Go, by stworzył w nas nowe serce, jak jest napisane w Księdza Psalmów – „Stwórz, o Boże, we mnie serce czyste i odnów w mojej piersi ducha niezwyciężonego!” (Ps 51, 12). Następnie musimy podjąć decyzję o ofiarowaniu przebaczenia innej osobie, a na końcu musimy przebaczyć sobie, by nie obwiniać się za doznane krzywdy. Ważne jest też, żebyśmy w tym procesie przyjęli odpowiedzialność za własne czyny i myśli oraz żebyśmy nauczyli się być wdzięczni Bogu za wszystko, co nam ofiarował.Wybaczenie, odpowiedzialność i wdzięczność to bowiem trzy kroki na drodze do zwycięstwa.

 

Dlaczego tak ważne jest, by myśleć życzliwie o innych, nawet o tych, którzy wyrządzają nam krzywdę?

– Pamiętajmy, że wszystkie nasze działania biorą początek w myślach. Złe myśli niosą ze sobą złe działania, a życzliwe myślenie rodzi dobre postawy. Pozytywne myślenie o osobach, które nas ranią nie oznacza, że akceptujemy ich błędy. Potępiamy błędy, ale nie błądzących. Nie pozwalamy też na to, żeby czyjeś złe zachowania miały wpływ destrukcyjny na nasze życie wewnętrzne.

 

To bardzo trudne, wziąć odpowiedzialność za swoje odczucia… Czy myśli o doznanej  krzywdzie nie wracały do Pani po latach? Jak Pani sobie z nimi radziła?

– W pewnym momencie uświadomiłam sobie, że Bóg dał nam na nasz własny użytek – umysł, i jeśli sami nie będziemy jego pracy kontrolować, zrobi to ktoś inny lub coś innego. Oczywiście były momenty, w których wracały przykre, negatywne wspomnienia. Ale ilekroć się one pojawiały, kierowałam je w stronę Słów Bożych: „Nie wspominajcie wydarzeń minionych, nie roztrząsajcie w myśli dawnych rzeczy. Oto Ja dokonuję rzeczy nowej: pojawia się właśnie” (Iz 43, 18-19). Trzeba pamiętać, że przebaczenie jest wyborem i nie ma nic wspólnego z uczuciami. Wiele osób żyje w świecie subiektywnych odczuć, które moją niewiele wspólnego z rzeczywistością. Umiłowanie prawdy – prawdy Bożej, nie ludzkiej opinii o prawdzie, to jeden z istotnych kroków do wewnętrznej przemiany.

 

W jaki sposób Pani doświadczenie, przekazywane na różnych konferencjach i spotkaniach kobiecych organizacji katolickich, pomaga innym? Jak wielu ludziom Pani pomogła? Czy były sygnały od tych, którzy po kontakcie z Panią zmienili swoje życie?

– Dostaję e-maile z całego świata z podziękowaniem za pomoc. Znam też wielu psychologów i psychiatrów, którzy korzystają w swoich terapiach z rad, zamieszczonych w mojej książce. Pewna lekarka zatelefonowała ostatnio do mnie i powiedziała, że gdyby każdy przeczytał moją książkę i zastosował wiedzę, która jest szczególnie w jej drugiej części, to ludzie byliby szczęśliwsi. Wierzę, że moje działania są potrzebne, i że moje świadectwo pomaga osobom, które nie potrafią sobie poradzić z wybaczeniem.

 

Nie zachęca Pani do szukania pomocy u terapeutów, bo niektórzy z nich próbują wzbudzić w pacjencie właśnie postawę ofiary. Nie każdy zraniony jest jednak na tyle silny, by samodzielnie podnieść się z upadku. Czy można więc mieć zaufanie do jakiegoś rodzaju terapii, a jeśli tak, to do jakiej? Gdzie Pani zdaniem należy szukać pomocy?

– Zakładam, że w Polsce są organizacje, które pomagają osobom, doświadczającym przemocy. Trzeba jednak bardzo uważać, do kogo zwracamy się o pomoc, szczególnie, jeśli chodzi o terapeutów. Moja matka trafiła do bardzo złego psychoterapeuty, który kazał jej zapomnieć o wszystkim i zacząć spotykać się z innymi mężczyznami. To była najgorsza rzecz, jaką mogła zrobić, bo tak naprawdę, pomijając już względy religijne, matka nie uporała się z kwestią przebaczenia i w głębi serca nienawidziła nie tylko ojca, ale i wszystkich mężczyzn. Pomocy należy szukać u terapeuty chrześcijańskiego, który reprezentuje wartości chrześcijańskie i moralność chrześcijańską, który liczy się w swojej terapii z Bożymi zasadami. Ważną pomocą mogą być też mądre książki, pisane przez odpowiedzialnych ludzi i przede wszystkim czytanie Pisma Świętego, w którym znajdziemy odpowiedzi na wszystkie nasze pytania.

 

Czy wiara, Pani zdaniem, dodaje siły ludziom w takich sytuacjach?

– To Bóg daje nam siłę do stawania się takimi osobami, jakimi On nas stworzył. On daje nam moc, by pokonywać trudności, On daje nam siłę w drodze do zwycięstwa. Jeśli podejmiemy odpowiednią decyzję, zaprosimy Boga, by uczestniczył w naszym procesie odnowy, jeśli zastosujemy się do Jego nauki, to na pewno odniesiemy sukces. Bez Niego nie mogłabym nic zrobić i codziennie dziękuję Mu za siłę oraz pomoc w stawaniu się lepszym człowiekiem.

 

Dziękuje serdecznie za rozmowę.

Ocalić miłość

Ocalić miłość

Katarzyna Kaczmarek

 

Święta Bożego Narodzenia, te najbardziej rodzinne święta sprzyjają budowaniu więzi, tworzeniu domu. Ale jednocześnie te święta, jak żadne inne, odsłaniają nam zranienia w bliskich relacjach, miejsca pęknięć w rodzinie. Dzielenie się opłatkiem jest gestem, który powinien scalać, a nie zawsze tak się dzieje. I jak pisał ks. Twardowski – czasem: bliscy boją się być blisko, żeby nie być dalej. Jeśli więc uświadamiamy sobie, że coś jest nie tak w naszych relacjach, że coś trzeba zmienić, coś przedyskutować, o czymś razem porozmawiać, coś przebaczyć – to powinniśmy być wdzięczni Bogu, że to widzimy. I podjąć trud wyjścia z kryzysu, bo –

 

Kryzysu nie trzeba się bać

Kryzys ujmowany pozytywnie jest łaską daną od Boga, dzięki której widzimy, że nasze dotychczasowe relacje wymagają odnowienia, odrodzenia, odczytania na nowo, zmuszając nas do wyjścia poza schematy, kryzys często kieruje nas na drogę nawrócenia, doświadczenia Boga. (…) To nie kryzys jest problemem, ale to, że kiedy się pojawia, nie jest rozpoznawany i rozwiązywany. W porę rozpoznany kryzys jest szansą dla małżeństwa. (…) Nie bójmy się kryzysów w małżeństwie, bójmy się raczej sytuacji, w których kryzys jest nieuświadomiony i niepodejmowane są próby jego rozwiązania. – Tak apelował o. Adam Schulz SJ, otwierając w sobotę 24.10.09 Ogólnopolską Konferencję Ruchów Katolickich pt. „Jak przezwyciężać kryzys w małżeństwie i rodzinie”.

 

Czym jest kryzys?

Grecka etymologia pojęcia kryzys nie wskazuje na jego pejoratywny charakter. Czasownik krinein oznacza rozdzielać, odsiewać, rozstrzygać, decydować, sądzić, zaś pochodzący od niego rzeczownik krisis to wybór, rozstrzygnięcie. Źródła słownikowe, przy haśle "kryzys" /crisis/ podają następującą treść: "punkt zwrotny w chorobie, decydujący moment szczególnie w tragedii, czas zagrożenia, punkt kulminacyjny". Słowo to –a wskazują na to inne jeszcze jego zastosowania –oznacza więc przesilenie, punkt zwrotny, wstrząs, przełom.

W języku potocznym słowo „kryzys” rozumiemy jednak jako sytuację zagrożenia. Tak więc mówi się o kryzysie wartości, kryzysie tożsamości, o kryzysie finansowym i kryzysie rodziny. 

Psychologia zdaje się łączyć oba te (chociaż różne) aspekty rozumienia słowa „kryzys”. Psycholog Wanda Badura-Madej określa kryzys jako „przejściowy stan nierównowagi wewnętrznej, wywołany przez krytyczne wydarzenie bądź wydarzenia życiowe, wymagający istotnych zmian i rozstrzygnięć”.

Uświadomienie sobie sytuacji kryzysu nie jest przyjemne, tak jak nie jest „przyjemne” nawracanie się. Trzeba pokory, żeby przyznać się przed sobą samym, przed małżonkiem, przed Bogiem do trudności, z którymi nie mogę sobie sama poradzić, bo zdają się przerastać moje możliwości. Wydają się nie do rozwiązania. Mówiąc językiem wiary, trzeba światła łaski, żeby uwierzyć, że to bardzo dotkliwe, dramatyczne, bardzo bolesne uczucie niemocy, braku wpływu na trudną sytuację w małżeństwie, tak naprawdę nie jest rzeczywistym stanem, jest tylko subiektywnym przekonaniem o braku możliwości rozwiązań.

 

Przyczyny kryzysu małżeńskiego

Na ogół słusznie przyjmuje się, że niedopowiedzenia, skrywane pretensje czy urazy, niemówienie o swoich uczuciach, pragnieniach, brak szczerości – mogą doprowadzić do zaburzenia relacji małżeńskich, a przez to do kryzysu. Za jedną z najważniejszych przyczyn utrzymującego się w małżeństwie kryzysu uważa się nieumiejętność dialogowania (nieumiejętność słuchania siebie nawzajem, brak empatii) i trudność przebaczenia. Padło także stwierdzenie, że najczęstszą przyczyną kryzysu i rozpadu małżeństwa są uzależnienia od alkoholu, narkotyków, hazardu i seksu.

Jak zauważył zaniepokojony rosnącym wskaźnikiem rozwodów w Polsce – Jerzy Grzybowski – krajowy konsultant ds. duszpasterstwa rodzin – w katalogu przyczyn rozwodu uzależnienia są na 3 pozycji (19%) zaraz po niezgodności charakterów (32%) i zdradzie (25%), a przed problemami finansowymi (9%). Celem zgromadzonych na konferencji specjalistów: duszpasterzy i świeckich (liderów stowarzyszeń i wspólnot, psychoterapeutów, pedagogów) zajmujących się pomocą rodzinom – było przedstawienie form i metod pracy z małżeństwami przeżywającymi kryzys. W związku z tym nie tyle koncentrowano się na przyczynach, ile na możliwościach pomocy małżonkom w przezwyciężaniu kryzysu.

 

Kryzys można przezwyciężyć

Dobre przygotowanie do małżeństwa jest jedną z form przezwyciężania kryzysu. Ważne jest, aby młodym wstępującym w związek małżeński dać podstawy wiedzy o tym, czym jest sakrament, na jakie „rozwojowe kryzysy” muszą być przygotowani psychologicznie i duchowo. Mówił o tym o. Mirosław Pilśniak OP. Nie ma ogólnej recepty na kryzys, bo kryzysów jest tyle, ile par, trzeba odpowiedzialnie wejść w kryzys, aby uniknąć rozpadu małżeństwa. Niestety znamienne dla nowych czasów jest to, że osoby, które przychodzą na nauki przedmałżeńskie, to bardzo często „pary żyjące w wieloletnim konkubinacie, które decydują się na małżeństwo w celu ratowania związku i zobaczenia »czy to ma sens«”. Cechą charakterystyczną postaw narzeczonych jest także – w nowej społecznej rzeczywistości – niewłaściwy sposób traktowania partnera. „Dziś często młodym ludziom towarzyszy wątpliwość, czy ‘towar’, jaki wybrałem, jest rzeczywiście najlepszy spośród dostępnych na rynku”. Uczestnicy kursów przedmałżeńskich – zdaniem o. Pilśniaka – mają najwięcej trudności z akceptowaniem trzech tematów. Są to: przyszłe relacje z rodzicami i teściami; stosunek do obserwowania płodności i do seksualności; kwestie pogłębiania wiary.

Współzałożyciele ruchu „Spotkania małżeńskie” – Irena i Jerzy Grzybowscy, omawiając zasady udzielania „pierwszej pomocy” podkreślili, że chodzi przede wszystkim o słuchanie i niedoradzanie, tylko inspirowanie dialogu małżeńskiego, towarzyszenie parom, podsuwanie im tematów do przemyślenia. Kryzys, według ich opinii, może być problemem, nie tylko wtedy, gdy nie zostanie w porę zauważony, ale także wówczas, gdy jeden z małżonków upiera się przy własnym zdaniu, co do przyczyn i strategii przezwyciężania napięć. „Żeby pokonać kryzys – podkreśliła Irena Grzybowska – trzeba się z drugą osobą spotkać, wysłuchać małżonka do końca i nie oceniać, zanim się go nie zrozumie. Zrozumienie pomaga w przebaczeniu”.

W ciągu swojej 30-letniej pracy państwo Grzybowscy odnotowują, co ważne, stały wzrost liczby par zgłaszających się po pomoc duchową czy terapeutyczną. Każde zgłaszające się małżeństwo ma możliwość skorzystania z rekolekcji o charakterze warsztatów, na których pomaga się mężowi i żonie lepiej rozumieć się nawzajem, cieszyć małżeństwem, odkrywać jego piękno, a także rozwiązywać konflikty.

Także Fraternia KANA katolickiej Wspólnoty Chemin Neuf (Nowa Droga) zaprasza na spotkania weekendowe w kilku ośrodkach rekolekcyjnych w Polsce, aby małżonkowie mogli dostrzec pewne postawy, mechanizmy i przekazy obecne w historii rodzinnej, przyjrzeć się relacjom z dziećmi – oczekiwaniom, reakcjom, trudnościom, poznać bliżej siebie i współmałżonka, świadomie wchodzić w nowe role rodzinne: rodziców, teściów, dziadków.

Dr Barbara Smolińska – doświadczony psychoterapeuta w zakresie terapii małżeństw stwierdza: „Kryzys jest wpisany w naturę małżeństwa, bo jest procesem. Najbardziej zagrożone rozpadem są małżeństwa, które nie przeżywają kryzysu. Każde małżeństwo potrzebuje formacji duchowej, rozwoju indywidualnej osobowości oraz grup wsparcia. Kiedyś tę wspierającą rolę pełniła rodzina, zwłaszcza starsze pokolenie oraz sąsiedzi, dziś sytuacja się zmieniła”. Małżeństwa przeżywając kryzys mogą skorzystać z pomocy psychoterapeutycznej. „Terapeuta małżeński – mówi dr Smolińska – zajmuje się leczeniem więzi małżeńskich, to znaczy działa wówczas, kiedy dialog i przebaczenie nie są możliwe, pomimo chęci obojga”. Z doświadczenia pani doktor wynika, że „coraz więcej jest małżeństw zranionych w swojej historii życia, tzn. w rodzinach, z których pochodzą. Oni nie są w stanie dialogować i przebaczać, choć tego chcą”. Celem pracy terapeuty małżeńskiego jest, aby para uświadomiła sobie to, czego nie jest świadoma, bo „to czego sobie nie uświadamiamy, rządzi nami w bardzo poważny sposób”.

Parom, które mają problem z uzależnieniem i przemocą proponuje się nie terapię małżeńską lecz indywidualną.

Innego rodzaju pomoc oferuje małżonkom duszpasterstwo par niesakramentalnych. Otwierający konferencję – o. Adam Schulz, odpowiedzialny za formację ruchów i stowarzyszeń wchodzących w skład Ogólnopolskiej Rady Ruchów Katolickich – podkreślił istotną potrzebę zmiany stosunku Kościoła do par niesakramentalnych, których „nie możemy traktować jak zadżumionych”. Pary te, pomimo niemożności przystępowania do sakramentu pokuty i eucharystii, mogą się rozwijać duchowo i w tym Kościół powinien im dopomagać – przekonywał. Ponieważ w niektórych parafiach osoby żyjące w małżeństwach niesakramentalnych stanowią 50-55% ogólnej liczby parafian, nie wystarczy jeden lub kilka wytypowanych ośrodków w mieście. Duszpasterstwo tego typu powinno być przy każdej parafii. Ks. Jan Pałyga SAC, od ponad 30 lat zajmujący się związkami niesakramentalnymi, stwierdził, że w ich formacji duchowej istotne jest uświadomienie potrzeby stanięcia w prawdzie przed Bogiem i przed sobą. A także zapewnienie, że jest dla nich miejsce w Kościele, bo Pan Bóg nie cofa swojej miłości.

Grupy wsparcia dla porzuconych małżonków. Rosnąca liczba rozpadających się małżeństw powoduje powiększanie się grupy osób porzuconych, po rozwodzie lub żyjących w separacji. To jest grupa, która potrzebuje szczególnego wsparcia, zarówno w sferze egzystencjalnej, jak i duchowej. I powinna je znaleźć w Kościele. Osoby, które tracą partnera życiowego przeżywają wszak „syndrom straty” – tak jak w przypadku śmierci osoby bliskiej. Tracą poczucie sensu życia i często czują się niepełnowartościowe. Dotkliwie odczuwają swoją samotność, bezsilność, nierzadko rozpacz. Czego porzuceni oczekują od Kościoła? Przede wszystkim: zrozumienia i empatii, nie tyle pociechy, pomocy w znalezienia sensu życia i sensu wierności. Ks. Wojciech Nowak SJ, duszpasterz osób rozwiedzionych i osób żyjących w separacji, podkreślił w swym wystąpieniu istnienie nadziei dla każdej osoby porzuconej istnieje nadzieja. Wskazał na łaskę, która może ogarnąć opuszczonych. To ona może trzymać przy życiu w tym trudnym czasie, pomóc dostrzegać sens wierności mimo wszystko, odkryć i pogłębić wiarę poprzez modlitwę, medytację, udział w życiu sakramentalnym. Może też pomóc w odnalezieniu się we wspólnotach Kościoła.

Przedstawione na konferencji doświadczenia pomocy małżeństwom przeżywającym kryzys zaowocowały następującymi wnioskami. Po pierwsze: brak jest w parafiach grup wsparcia dla małżeństw. Po drugie: potrzebne jest solidne przygotowanie młodych do małżeństwa. Po trzecie: konieczna jest zmiana stosunku do małżeństw niesakramentalnych. Po czwarte: konieczna jest większa otwartość na potrzeby egzystencjalne i duchowe osób porzuconych przez współmałżonków.

I ostatnia, niebagatelna konkluzja. Dobrze, że problematyka kryzysu małżeńskiego pojawia się na konferencjach i w praktycznym działaniu wielu ruchów i stowarzyszeń. Że wzrasta świadomość dotycząca rozwojowego charakteru kryzysów w małżeństwie i że coraz więcej par chce korzystać z pomocy psychologicznej i duchowej. I nie jest to przejaw słabości, lecz wiary w boskie pochodzenie każdej prawdziwej miłości, bo miłość cierpliwa jest, łaskawa jest, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą (…) wszystko znosi i  wszystko przetrzyma (1 Kor 13,4.7).

 

OFERTA DLA MAŁŻEŃSTW

  • Rekolekcje weekendowestowarzyszenia SPOTKANIA MAŁŻENSKIE mają za zadanie pomóc w budowaniu i odbudowywaniu związku, w nauce dialogu. Prowadzą je odpowiednio do tego przygotowane małżeństwa i kapłan. Za ośrodek warszawski odpowiedzialni są Agnieszka i Tomasz Weremczukowie, e-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript. Odpowiedzialni krajowi: Irena i Jerzy Grzybowscy, e-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript. Duszpasterz Ośrodka: o. Mirosław Pilśniak OP, e-mail Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript. Więcej informacji na stronie www.spotkaniamalzenskie.pl.
  • Specjalne rekolekcje dla małżeństw cywilnych w powtórnych związkach po rozwodzie. Zgłoszenia można kierować do Irminy i Krzysztofa Antoszkiewiczów, tel. 022 815 30 97, kom. 605 588 121, e-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript..
  • Spotkania weekendowedla małżeństw KANA organizowane przez katolicką wspólnotę Chemin Neuf. Angażują się w niej małżeństwa, które pragną poprzez świadectwo życia, modlitwę, dzielenie się, budowanie więzi przyczyniać się do rozwoju osoby, rodziny i Kościoła. Odpowiedzialni Kany: Paweł & Katarzyna Markowscy, tel. 022 864 35 19, mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.. Więcej informacji i zapisy www.kana.info.pl.
  • Terapia małżeńska.Ośrodek PRACOWNIA DIALOGU, Warszawa, ul. Freta 20/24A, tel. 664 05 01 78 (wt. i śr. godz.17-20 pt. godz. 9-12). Laboratorium Psychoedukacji, tel. 022 617 61 64;Warszawa, ul. Belgijska 4 (terapia indywidualna: problem przemocy, uzależnień).

OFERTA POMOCY DLA PORZUCONYCH MAŁŻONKÓW

  • Wspólnota osób porzuconych. Prowadzący: ks. Wojciech Nowak SJ, tel. 022 517 34 86, e-mail: wnoksj @gmail.com).
  • Warsztaty – dni skupienia w Europejskim Centrum Komunikacji i Kultury (Jezuici) prowadzone przez kapłana i przez psychoterapeutę Polskiego Towarzystwa Psychologicznego.Pomoc w szukaniu odpowiedzi na najbardziej istotne dla życia i rozwoju pytania, które zadają sobie osoby z doświadczeniem porzucenia. (Warszawa-Falenica, ul. Olecka 30, tel. 022 872-04-41, e-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.).
  • Grupa wsparcia dla kobiet borykających się z problemami związanymi z rozstaniem z bliską osobą, Fundacja INIGO (Warszawa, ul. Rakowiecka 61, wejście od ul. Andrzeja Boboli), poniedziałek godz. 18.00, więcej informacji na www.inigo.org.pl.
  • Inne grupy wsparcia, zaproszenia na spotkania, warsztaty znajdują się jeszcze na stronach http://strony.aster.pl/grupy wsparcia/ oraz www.przystanmielno.org.pl.

POMOCNE KSIĄŻKI

  • Elizabeth Baldo, Już dłużej nie wytrzymam. Realne spojrzenie na kryzys małżeński, Wydawnictwo Jedność, Kielce 2006
  • Paolo Bianchi, Kiedy małżeństwo jest nieważne, Wydawnictwo M, Kraków
  • Jerzy Grzybowski, Nieporadnik małżeński, POMOC Wydawnictwo Misjonarzy Krwi Chrystusa, Częstochowa 2009
  • Jerzy Grzybowski,Romans, zdrada i co dalej?, Wydawnictwo „W drodze”, Poznań 2009
  • Jerzy Grzybowski, Nadzieja odzyskana. Drogowskazy dla małżeństw niesakramentalnych, Wydawnictwo M, Kraków 1998
  • Ksawery Knotz, Akt małżeński. Szansa spotkania z Bogiem i współmałżonkiem, Wydawnictwo M, Kraków 2008
  • Ksawery Knotz, Seks jakiego nie znacie. Dla małżonków kochających Boga, Edycja św. Pawła, EC 2009
  • Andre Mutien Leonard, Kościół was kocha. Droga nadziei dla osób rozwiedzionych, żyjących w separacji i w drugim związku małżeńskim, Wydawnictwo eSPe, Kraków 2008
  • Martin Rovers, Uzdrowić miłość, W drodze, Poznań 2007