Ucieczka z feministycznego raju

b_240_0_16777215_00_images_numery_3_172_2009_ok.jpgUcieczka z feministycznego raju

Alina Petrowa-Wasielwicz

 

Eva Herman jest znaną niemiecką dziennikarką. Jej życie może być wzorem dla młodych ambitnych kobiet – prowadziła programy radiowe i telewizyjne, jest autorką wielu książek, jest osobą rozpoznawalną. Osiągnęła sukces, ma pieniądze i wpływy, może sobie pozwolić na wiele luksusowych rzeczy i spędzanie urlopów za granicą. A jednak pewnego dnia powiedziała: Nie. Zakwestionowała wszelkie reguły, jakich dotychczas przestrzegała i nie zawahała się głośno powiedzieć, jakie wnioski wyciągnęła ze swoich przemyśleń: Feminizm jest pomyłką. Ślepą uliczką. Kobiety płacą niewyobrażalnie wysoki koszt za odejście od tradycyjnego modelu rodziny. A jeśli chcą być szczęśliwe, powinny czym prędzej odzyskać swoją kobiecą specyfikę, rolę, zaaprobować przeznaczenie.

Swoje refleksje opublikowała w 2006 r. w czasopiśmie „Cycero”. Zadała w nim pytanie: Czy stoi przed nami groźba ostatecznej zagłady, ponieważ kobiety zapomniały, jakie to szczęście i satysfakcja mieć dzieci?”

Artykuł wywołał ożywioną dyskusję, a jego autorka zdecydowała się rozwinąć szerzej poruszone w nim wątki. Powstała książka „Świat według Ewy. Życie na nowych zasadach”, która niedawno ukazała się w Polsce.

Nieraz najtrudniej jest zadać najprostsze pytania. Eva Herman je zadała. Dlaczego kobiety w Niemczech nie chcą mieć dzieci? Odpowiedzi jest kilka, ale najważniejsza nasuwa się bardzo szybko: dlatego, że uległy presji, pewnej pedagogice społecznej, że muszą się zrealizować. Co to znaczy? – Jest to brama do raju, na który składa się dobrobyt, prestiż społeczny, niezależność. I który świadczy o wartości kobiety, o tym, że idzie z duchem czasu.

Dziś autorka, która sama bardzo chciała się samozrealizować kosztem męża (jej pierwsze małżeństwo się rozpadło) i dzieci (ma tylko jedno dziecko i nad tym ubolewa) zwraca uwagę, że ten podsunięty kobietom ideał ma służyć gospodarce. W NRD sprawa była bezdyskusyjna – matka wracała do pracy kilka tygodni po porodzie, dzieci oddawano do żłobka. W demokratycznych Niemczech natomiast mit samorealizacji dziwnie współgrał z cudem gospodarczym – potrzeba było rąk do pracy. W obu wypadkach dla dzieci oznaczało to przymusową rozłąkę z matką, dramat i rozpacz maluchów, w ostateczności ukształtowanie pokolenia, które cechuje chłód emocjonalny, trudność w nawiązywaniu kontaktów, agresja, zamknięcie w sobie. Temu procesowi towarzyszyło też deprecjonowanie macierzyństwa i szczególne napiętnowanie kobiet pracujących w domu i wychowujących dzieci. Nie po to przecież studiowały, żeby teraz gotować zupki swoim pociechom.

Z iście niemiecką precyzją autorka dociera do faktów historycznych. Pierwszy sztuczny pokarm dla niemowląt wyprodukowała firma Nestlé w 1866 roku. To też wiązało się z produkcją, konkretnie z rewolucją przemysłową, która potrzebowała kobiecych rąk do pracy. Niezależnie od powodów – ekonomicznych czy ideologicznych – macierzyństwo w pewnym momencie zaczęło niektórym narodom przeszkadzać, zaczęto postrzegać je jako przeszkodę, przestało być „trendy”. Zamiast tego zaproponowano kobietom morderczą pracę po 14 godzin na dobę i złudne szczęście samotnych wieczorów.

Autorka pisze także o zgubnym działaniu antykoncepcji, która ma uchronić kobietę od katastrofy, jaką jest macierzyństwo. Bezpłodny, pozbawiony uczuć seks i tak nie jest w stanie oszukać natury, która nadal podpowiada człowiekowi, że tylko wówczas ma on sens, gdy w efekcie rodzi się nowy człowiek.

Bardzo ciężkie zarzuty padają też pod adresem feministek, które przedstawiają mężczyzn jako ciemięzców, pragnących poprzez macierzyństwo uczynić z kobiet niewolnice. Efekt jest taki, że wiele kobiet unika małżeństwa, a w ponad 80-milionowych Niemczech jest 40 mln gospodarstw domowych, zaś na jedno gospodarstwo przypada niewiele ponad dwie osoby.

Samotność, zerwane więzy rodzinne i społeczne, chłód emocjonalny i agresja – to efekt „nowego porządku”. Utrata rodziny, dzieci, serdeczności, postrzeganie życia jako wiecznej walki o swoje. Czy warto tak żyć? Autorka nie jest gołosłowna. Opowiada o losach konkretnych kobiet, które dały się zwieść mirażom. Wieczorami samotnie jedzą pizzę w swoich schludnych, dostatnich domach.

Eva mówi więc „Nie”. I nawołuje do buntu, swoistej kobiecej kontrrewolucji. „Wybrnięcie z tego ślepego zaułka zależy od nas, kobiet. Zgódźmy się znowu na kobiecość, na uczucie wstydu i intymności oraz naturalny instynkt macierzyński”.

Dziś Eva Herman przyznaje, że gdyby mogła jeszcze raz wybierać, nie stawiałaby na karierę. Wyszłaby za mąż i urodziła pięcioro dzieci. Dla niej jest już za późno. Ale nie jest za późno dla kobiet, które jeszcze mają możliwość wydobyć się z oparów absurdu. I ucieczki z feministycznego raju, który doszczętnie niszczy kobiecość.