Dom na gryfickim wzgórzu

b_240_0_16777215_00_images_numery_2_171_2009_okl.jpgDom na gryfickim wzgórzu

Bogdan Nowak

 

 

Nasze Pogotowie Rodzinne jest gotowe na przyjęcie każdego niechcianego dziecka, przeważnie porzuconego w szpitalu przez matki – wyjaśnia istotę swej służby Cecylia Woś, która w Gryfinie (archidiecezja szczecińsko-kamieńska) zajmuje się już od blisko sześciu lat pozostawionymi na pastwę losu maluchami. – W naszym domu znajdują troskliwą opiekę noworodki, które odbieram osobiście ze szpitala, a także te przywożone przez policję lub pozostawione anonimowo przez młode matki. Ja nikogo nie potępiam, a sąd nad zdesperowanymi często kobietami pozostawiam samemu Bogu. Najważniejsze jest to, że one donosiły ciążę, dały dziecku nowe życie, nie zabiły go. Z różnych powodów nie chciały lub nie mogły swoich dzieci wychowywać i dlatego porzuciły je. Na szczęście, na te porzucone dzieci czekają małżeństwa, które nie mogą doczekać się własnego potomstwa. Dla nich istnienie Pogotowia Rodzinnego jest błogosławieństwem Bożym, pozwalającym im przeżyć cud bycia rodziną.

Sześć lat temu Marek Woś, mąż Cecylii, przeczytał w lokalnej prasie ogłoszenie, że poszukiwane są rodziny pragnące zaopiekować się porzuconymi noworodkami. Pani Cecylia zdecydowała się odpowiedzieć na to wezwanie. Być może chciała wraz z mężem podziękować w ten sposób wszystkim, którzy niegdyś pomogli w skutecznej rehabilitacji ich niepełnosprawnego dziecka. Ukończyła półroczny kurs i postanowiła w swoim obszernym, bardzo gościnnym i promieniującym ciepłem domu, położonym na gryfińskim wzgórzu, utworzyć Pogotowie Rodzinne.

Podjęła się trudu niebywałego, bowiem przyszło jej matkować noworodkom, często z patologicznych związków. W tym zadaniu wspiera ją cała rodziną: mąż i sześcioro dzieci (jedna córka i pięciu synów), a także matka Cecylii – pani Janina. Nie tylko jednak wdzięczność wobec tych, którzy pomogli jej dziecku zdecydowała o podjęciu tej służby. Najważniejszą była miłość do dzieci, zwłaszcza tych słabych i bezsilnych, pozostawionych gdzieś w poczekalniach dworcowych, bramach domów, jak zbędne przedmioty. One są moje, choć przeze mnie nie urodzone – mówi. – Jestem z nimi dzień i noc, troszczę się o ich potrzeby.

Na ścianie dużego salonu, wśród licznych obrazów, dostrzegam oprawione w ramki błogosławieństwo Ojca Świętego Benedykta XVI dla „Cecylii i Marka Wosiów i ich Dzieci”. To uznanie ze strony największego autorytetu w Kościele na pewno umacnia małżonków w słuszności podjętej misji. Państwo Wosiowie mają pod swoją opieką każdego malucha przynajmniej rok, aż wyjaśni się i unormuje sytuacja prawna dziecka. Potem kierowane jest ono do adopcji, przez  bezdzietne małżeństwa, które latami czekają na ten najradośniejszy dla nich dzień, kiedy Boskim zrządzeniem staną się pełną rodziną. Jeśli ta procedura prawna przedłuża się, dziecko dalej przebywa pod opieką pani Cecylii.

Jacek, u którego lekarze stwierdzili małogłowie, został przywieziony do domu Wosiów w drugim dniu jego życia. Nikt jednak tej diagnozy lekarskiej nie przyjmował do wiadomości; chłopczyk był traktowany jak zdrowy. – W ciągu dwuipółrocznego pobytu u nas był po prostu nasz – wspomina pani Cecylia. – Myśmy go kochali, uczyli raczkować, chodzić i wymawiać pierwsze słówka. Gdy potem zabrała go pewna rodzina z USA, okazało się, że był on zupełnie zdrowym dzieckiem.

Jacek ma dziś cztery lata, jest radością nie tylko tej rodziny, która go adoptowała, ale także pani Cecylii, która pielęgnowała go i otaczała troską w pierwszych dniach życia. – Choćby dla uratowania i uzdrowienia tego jednego chłopczyka warto było założyć Pogotowie Rodzinne – stwierdza – a przecież w naszej „rodzinie” znalazło bezpieczne schronienie i opiekę trzydzieścioro dzieci. I dzięki temu, ponad dwadzieścia małżeństw poprzez adopcję naszych wychowanków, stało się rodzicami. A bezdzietnych małżeństw oczekujących na adopcję dziecka jest coraz więcej.

Przyszli rodzice adopcyjni do Pogotowia Rodzinnego kierowani są przez szczecińskie ośrodki adopcyjno-opiekuńcze. Tutaj dokonują wyboru upragnionego dziecka, a właściwie to osierocone dziecko samo wybiera swoich nowych rodziców. Zdarzało się, że małżonkowie spotkali się z chłopczykiem czy dziewczynką, ale to dziecko ich nie zaakceptowało i trzeba było zrezygnować z tego wyboru. Dziecko intuicyjnie dokonuje wyboru przyjaźnie uśmiechając się i przytulając do przyszłych rodziców. Ono musi przyzwyczaić się do ich widoku, głosu, uśmiechu, a nawet zapachu.

Tutaj też przyszli rodzice pod fachową opieką pani Cecylii uczą się pielęgnacji, karmienia i postępowania z przyszłym synkiem lub córką.

Rodziny adopcyjne nie zapominają o gryfińskim domu państwa Wosiów, gdzie rozpoczęło się ich nowe życie. Są w kontakcie telefonicznym, listownym i osobistym, szczególnie z okazji świąt Bożego Narodzenia i Wielkiej Nocy. Radzą się i dzielą radością bycia rodziną. Najstarsze dziecko przyjęte niegdyś przez Wosiów ukończyło już sześć lat, chodzi do „zerówki” i wychowuje się w szczęśliwej rodzinie.

– Gdy zasiadamy do wigilijnej wieczerzy duchowo łączymy się ze wszystkimi rodzinami, które obdarzyliśmy przygarniętymi przez nas dziećmi – opowiada pani Woś. – Cieszymy się, że nasza rodzina ma swój udział w ratowaniu urodzonych, ale porzuconych przez biologiczne matki, sierot. Dzięki harmonijnej trosce, w autentycznej miłości, te dzieci nigdy nie były i nie są traktowane jak „dodatkowy mebel”, ale jako bezcenny dar Boży, dający radość tym, którzy nie mogli być rodzicami.

Pogotowiu Rodzinnemu pomocy materialnej i prawnej udziela Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie w Gryfinie, a także liczni przyjaciele tej opiekuńczej rodziny, która uratowała wiele niechcianych dzieci i umożliwiła innym zaznać radości rodzicielstwa.

Cecylia nie szuka ani publicznego uznania, ani tym bardziej reklamy dla swego poświęcenia się najmłodszym sierotom, które być może nigdy nie poznają twarzy swoich biologicznych rodziców. Jej wrażliwość i doświadczenie wyniesione z własnego macierzyństwa, zdecydowały o sukcesie w prowadzeniu Pogotowia Rodzinnego.

W domu państwa Wosiów znajduje się też azyl dla poranionych leśnych zwierząt, które w tym przydomowym schronisku są karmione, leczone, a potem wypuszczane do lasu. Można więc powiedzieć, że ten dom to prawdziwa przystań przyrody, do której należy człowiek, fauna i flora.