Pomnażać dobro

b_240_0_16777215_00_images_numery_10_168_2008_ok.jpgPomnażać dobro
O Ewie Bednarkiewicz i Towarzystwie Przyjaciół Fundacji JP II


Maria Wilczek

Kiedy pewnej niedzieli za zgodą księdza proboszcza, Zygmunta Malackiego rekomendowałam w kościele św. Stanisława Kostki w Warszawie „List do Pani”, apelując jednocześnie o pomoc dla pisma, nie sądziłam, że przyjdzie ona tak szybko i to za przyczyną eleganckiej niewiasty, która wraz z małżonkiem podeszła do mnie w przedsionku kościoła ze znamiennymi słowami: „Nie uwierzy pani, ale odczułam wewnętrzny imperatyw, że muszę wam jakoś pomóc, że to jest zadanie dla mnie”. To wtedy poznałam Ewę Bednarkiewicz – prezesa Towarzystwa Przyjaciół Fundacji Jana Pawła II – anglistkę, pedagoga, kobietę w wieku pobalzakowskim, ale wciąż przystojną, którą los obdarzył zarówno wieloma talentami, ujawnianymi nie na drodze oficjalnej kariery zawodowej (tę poświęciła niegdyś dla życia rodzinnego, czego, jak mówi, nigdy nie żałuje), jak i pasją podejmowania, a także inicjowania wielu zbożnych działań, które umie doprowadzić do szczęśliwego końca. I tym razem, dzięki jej energii i dotarciu do szczodrego PBG w Poznaniu, uratowany został „List do Pani”, a nieco wcześniej zdobyła środki finansowe na zrealizowanie pomysłu ks. W. Niewęgłowskiego wykonania w tympanonie frontonu kościoła Duszpasterstwa Środowisk Twórczych w Warszawie, płaskorzeźby wg projektu Gustwa Zemły przedstawiającej gołębicę – symbol Ducha Świętego. Na dole tympanonu widnieją  znamienne słowa Ojca Świętego Jana Pawła II „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi…”, które padły podczas pierwszej papieskiej Mszy, sprawowanej w ojczyźnie 2 czerwca 1979 roku. Jak widać, kiedy pani Ewa uwierzy w celowość jakiegoś działania, odczuje wewnętrzne przynaglenie, by się w nie włączyć, nie ma dla niej sprawy nie do załatwienia. Uruchamia wówczas w sobie niesłychane zasoby inicjatyw, energii i pomysłowości; zaraża nimi ludzi, wydeptuje wiele ścieżek, puka to wielu drzwi, przeprowadza dziesiątki rozmów, aż zbożny cel zostanie osiągnięty. „Trzeba stwarzać ludziom szanse czynienia dobra” – powtarza wielokrotnie. I niewątpliwie tę szansę ludziom stwarza. „Mam świadomość – stwierdził kiedyś jej mąż, znany warszawski adwokat – z jak niezwykłą osobą związał mnie los. Gdyby nie ona z pewnością nie dane by mi było żyć w kręgu piękna, którym nasyciła nasz dom, jak i w kręgu wyjątkowych ludzi, których odszukuje i zaprasza do nas. Także po to, by z tych spotkań wynikało i dla innych nowe dobro”.
I oto siedzimy pewnego letniego popołudnia, na ławeczce w ogrodzie, przed domem pani Ewy. Dawno przekwitły już rododendrony i magnolie, ale krzaki róż ciągle kwitną bujnie, jabłonka pełna żółknących antonówek obiecuje obfite zbiory, a na trawniku przechadza się godnie kotka Frosia. Rozmawiamy, o czymże by, jak nie –

O Towarzystwie Przyjaciół Fundacji Jana Pawła II
Jest ono nieustannym powodem radości i troski pani Ewy. Ale najpierw słucham opowieści o tym, co poprzedziło jego powstanie.
Otóż w 1993 roku mąż mojej rozmówczyni – mecenas Maciej Bednarkiewicz – otrzymał zaszczytną nominację na przedstawiciela Fundacji Pana Pawła II w Polsce. I od tej pory rozpoczęły się regularne, dwa razy do roku, wizyty państwa Bednarkiewiczów w Watykanie. Sekretarz Jana Pawła II ks. Stanisław Dziwisz, dzisiaj kardynał i metropolita krakowski, z łagodną wyrozumiałością tolerował żonę mecenasa Bednarkiewicz na spotkaniach członków Fundacji w Watykanie. A pani Ewa słuchała pilnie, wiele się uczyła, dziwiąc się nieustannie, dlaczego nie ma w Polsce Towarzystwa Przyjaciół Fundacji, choć na świecie istnieją aż 42 takie Towarzystwa. Czuła też, że powołanie takiej struktury jest to zadanie dla niej, a więc zaczęła działać, aby dać się poznać czcigodnym decydentom jako osoba odpowiedzialna, która poza dobrą wolą posiada jeszcze umiejętności organizacyjne.
Pomógł tu podjęty przez nią wcześniej i zrealizowany projekt zorganizowania wyjazdu do Rzymu dla 150 studentów, stypendystów, mieszkających w lubelskim domu Fundacji, by mogli podziękować Ojcu Świętemu za udzieloną im pomoc. Nie było to zamierzenie łatwe. Trzeba było wszak zebrać na ten wyjazd niebagatelną kwotę pół miliona złotych (część pochłonęły opłaty wizowe). „Ale jakże wzruszony był Ojciec Święty, goszcząc tę młodzież – opowiada z przejęciem pani Ewa – i jakże przejęta była młodzież, dla której to spotkanie było niewątpliwie jednym z najważniejszych w życiu”. Był to też pierwszy wyjazd na Zachód młodych stypendystów zza wschodniej granicy.
W 1995 roku pani Ewa uzyskała upragnioną zgodę na powołanie Towarzystwa. To była wielka radość, ale samo doprowadzenie do powstania nowej struktury wiązało się z ogromnym trudem. Trzeba było znaleźć odpowiednie osoby, które mogłyby wejść w jej skład, załatwić wiele formalności prawnych… I tu istotną pomoc otrzymała od swojego małżonka.
Udało się jednak dzielnej prezesce, bo taką funkcję od chwili powstania Towarzystwa aż do dziś pani Ewa pełni, pokonać wszystkie trudności i na pierwszym zebraniu gościła w swym domu, który stał się siedzibą Towarzystwa, około 20 członków, do dziś wiernie uczestniczących w jego pracach. W 1998 r. Towarzystwo zostało oficjalnie zarejestrowane i od dziesięciu lat działa aktywnie nie bez istotnych zasług samej założycielki, licząc dziś 72 osoby z całej Polski.
„Główną intencją zakładających w świecie Towarzystwa, takie jak nasze – mówi pani prezes – jest realizowanie zadań wynikających ze statutu Fundacji, a opracował go sam Ojciec Święty Jan Paweł II. Nie tylko ważne jest poszukiwanie przez Towarzystwo Przyjaciół Fundacji środków finansowych przeznaczonych m.in. na fundusz stypendialny dla studentów mieszkających w wybudowanym przez Fundację domu dla stypendystów w Lublinie. A został on wzniesiony po to, by umożliwić studia na KUL-u młodym ludziom polskiego pochodzenia z krajów Europy wschodniej. Obecnie w domu mieszka 150 osób z 14 krajów. Co roku Towarzystwo Przyjaciół Fundacji Jana Pawła II w Polsce organizuje dla młodych pielgrzymkę autokarową szlakiem Ojca Świętego – pielgrzymi dotarli już do Kalwarii Zebrzydowskiej, Częstochowy, Wadowic, Zakopanego, Ludźmierza, Krakowa… Zorganizowaliśmy też dla nich pielgrzymkę do Lourdes oraz dwukrotny wyjazd do Rzymu, jeszcze za życia Jana Pawła II, na spotkanie z nim”.
Zawsze też na Boże Narodzenie członkowie Towarzystwa przygotowują 150 paczek po to, by studenci zawieźli je do najuboższych sąsiadów, którzy mieszkają w okolicy ich domów rodzinnych. „Młodych trzeba wszak uczyć radości dawania. Im się pomaga i oni winni pomagać innym” – mówi pani Ewa. Towarzystwo włącza się też w wiele inicjatyw dotyczących szerzenia kultury chrześcijańskiej, np. organizuje zbiórki książek dla bibliotek, szkół im. Jana Pawła II na prowincji. Opiekuje się też Domem Samotnej Matki pod Rzeszowem, prowadzonym przez siostry sercanki. Dwa razy do roku członkowie Towarzystwa przygotowują paczki dla potrzebujących, pakują i wysyłają je osobiście, a wcześniej kupują z własnych funduszy potrzebne środki czystości, ubranka dla niemowląt… „Wspólna jest nam troska o osoby nieznane, a potrzebujące i wspólna radość, że i w ten sposób, w duchu nauki Jana Pawła II, budujemy wspólnotę” – zaznacza pani Ewa.

Wszystko dla Jana Pawła
Na działalność Towarzystwa potrzebne są znaczne fundusze. W dużej mierze pochodzą one od sponsorów i darczyńców, ale członkowie Towarzystwa ofiarują też własne, nie zawsze wielkie środki. To dzięki pani Ewie wprowadzony został pożyteczny obyczaj, że na imienny bądź podczas świąt członkowie nie obdarowują się kwiatami, bombonierkami, różowymi słonikami na szczęście bądź kolejnym szalem, ale wpłacają przeznaczoną na ten cel kwotę na konto Towarzystwa. „Zawsze jednak uważałam i uważam, i ten pogląd prezentuję w Towarzystwie, pamiętając o przepisach statutu, że naszym obowiązkiem jest nie tylko gromadzenie funduszy na cele charytatywne, ale przede wszystkim upowszechnianie dzieła i postaci Jana Pawła II, jego twórczości, przekazów, które nam zostawił” – mówi pani Ewa. Przekonanie to od lat wciela w czyn – powiela w wielu egzemplarzach fragmenty wystąpień Jana Pawła II, komentarze do nich, i przekazuje szerokiemu gronu osób, organizuje wystawy i koncerty poświęcone Janowi Pawłowi II.
Podkreśla szczególne znacznie dwóch z nich. Pierwszy odbył się z okazji 20-lecia pontyfikatu Jana Pawła II w Operze Warszawskiej, z udziałem wybitnych artystów, takich jak Danuta Michałowska, Maja Komorowska. O reżyserowanie koncertu pani Ewa poprosiła Krzysztofowi Zanussiemu. Był to pierwszy koncert zorganizowany w Polsce na cześć Ojca Świętego, a przybyło nań, aż 112 biskupów z Prymasem Polski na czele oraz cały Rząd Polski z premierem Jerzym Buzkiem i Hanną Suchocką. Drugi koncert, wykonany dla Jana Pawła II odbył się w Watykanie w Aula Nova, 7 grudnia 2001 roku. Wystąpiła wówczas orkiestra Filharmonii Narodowej pod dyrekcją Kazimierza Korda. A był to wielki dzień współczesnej polskiej kultury chrześcijańskiej. Missa pro pace Wojciecha Killara była entuzjastycznie przyjęta przez 6-tysieczną publiczność i transmitowana w telewizji. Koncert stał się wydarzeniem, które odbiło się szerokim echem w świecie muzycznym Zachodu. Ojciec Święty był bardzo wdzięczny za ten koncert.
Ma także pani Ewa na swoim koncie sukcesy wydawnicze. To ona natchnęła Towarzystwo, by wsparło jej idee wydania tomu poezji dobrego, znanego Ojcu Świętemu zakopiańskiego poety, zmarłego przed 20 laty – Tomasza Gluzińskiego. Promocja wyboru jego poezji w literackiej kawiarni „Czuły barbarzyńca”, była pięknym przeżyciem nie tylko dla rodziny poety. „Myślę – skomentowała to wydarzenie pani Ewa –  że nasz Ojciec Święty, który tak kochał i poezje i góry byłby z nas zadowolony”.
A z pani Ewy, która ma na swym koncie tak wiele pożytecznych dokonań, zadowolone jest wielce Towarzystwo Uniwersyteckie Fides et ratio, do którego została, w uznaniu swych zasług, zaproszona. Po latach prezesowania w Towarzystwie powołano ją także na członka Rady Administracyjnej Fundacji Jana Pawła II w Rzymie.

Miłość, która buduje…
Jak nie trudno zauważyć, przez wiele lat motorem wszystkich działań pani Ewy była i jest nadal – miłość. O tę miłość mąż nie mógł być zazdrosny, chociażby dlatego, że sam ją podzielał i podziela.
Ta miłość – do Ojca Świętego Jana Pawła II – wybuchła w 1980 roku, kiedy po raz pierwszy była na audiencji w gronie polskich adwokatów. Zobaczyła wówczas człowieka pod każdym względem pięknego – Człowieka oddanego Bogu i ludziom – pełnego ciepła, prostoty, tryskającego energią i radością. Podziwiała nie tylko to, co mówił, a każde słowo głęboko zapadało w jej serce, ale i to, jak mówił. Od tamtej pory wiedziała, że chce w pełni zaangażować się w służbę temu wielkiemu i świętemu człowiekowi, choć na razie nie wiedziała, jak by miało to wyglądać. Ale tylko na razie, bo wkrótce życie postawiło przed nią szereg ambitnych wyzwań.
„Poniekąd Ojciec Święty zastąpił mi ojca, z którym czas wojny mnie rozdzielił, i z którym nigdy potem nie zdołałam nawiązać głębszych więzi – mówi pani Ewa. Jan Paweł II ofiarował mi wszystko, co mógł dać najczulszy ojciec: umocnił mnie w wierze zachęcił do działania, wzmocnił moją odwagę, nauczył tego, by wiele od siebie wymagać… Pozwolił mi też dostrzec, że miłość jest ponad śmierć. Każde jego słowo było z Prawdy i było prawdą”. Pamięta wiele słów zwróconych bezpośrednio do niej, a wśród nich te ważne, zawarte w jednym z listów, który doszedł do niej z Watykanu w dramatycznym okresie uwięzienia jej męża w czasie stanu wojennego. Słowa Ojca Świętego przyniosły nadzieję, a właściwie pewność, że jej mąż wnet wróci do domu i do pracy zawodowej. I tak też się stało.
Pomiędzy poszczególnymi wizytami w Watykanie przeczytała nieomal wszystkie książki Jana Pawła II, zna na pamięć wiele jego myśli, fragmenty wierszy… Starała się też nie uronić żadnego ze słów, które padły podczas spotkań. Wspomina też niepowtarzalne poczucie humoru Ojca Świętego. Pamięta na przykład audiencję, na której była wraz ze studentami z Lublina. Zasiedli oni na podłodze u stóp Ojca Świętego, najbliżej siedziało dziewczę z długim warkoczem. Ojciec Święty toczył rozmowę z różnymi osobami, ale ukradkiem, pociągał dziewczynę za warkocz, udając, że czyni to kto inny. I cieszył się ze swojego dowcipu jak dziecko.
Był zawsze tak naturalny i pełen prostoty. Pamięta, jak podczas jednego z obiadów, w którym miała zaszczyt uczestniczyć, spadła z jej kolan serwetka i zanim zdążyła się zorientować Ojciec Święty już ją podniósł. A kiedy speszona zaczęła gwałtownie przepraszać, Ojciec Święty powiedział z uśmiechem: „I cóż się takiego stało? Spadła serwetka to ją podniosłem”.
Wspomina też ze wzruszeniem dzień, kiedy dano jej do przeczytania przy stole papieskim nigdzie wcześniej niepublikowane fragmenty „Tryptyku Rzymskiego”. Jakże błogosławiła wówczas swój ukończony we wczesnej młodości rok szkoły aktorskiej.

Jej piękny dom…
Jego urodą i klimatem pani Ewa dzieli się z innymi. Zaprasza wiele osób na spotkania, podczas których zawsze mówi się o sprawach interesujących, ważnych, aktualnych, ale wysłuchuje też opowieści i wspomnień, w których uśmiech przeplata się z powagą. A uzupełnieniem tych uczt dla ducha bywają rozkosze stołu. Obok tak rzadkich przysmaków, jak tort z pomarańczy, pieczony bez szczypty mąki, pani Ewa serwuje potrawy polskie, znane, ale nie często w domach podawane. Bo ileż trzeba włożyć pracy w wykonanie np. 100 pierogów z wiśniami? („a nie ma pani pojęcia – mówi – jak te pierogi smakowały arcybiskupowi”).
W domu pani Ewy goszczeni są wybitni artyści, politycy, przedstawiciele nauki i Kościoła, ale i zwykli ludzie gorących serc, z którymi łączy ją podejmowanie wspólnego dzieła. A podczas świąt Bożego Narodzenia dom rozbrzmiewa kolędami. Na to wspólne kolędowanie zaprasza parędziesiąt osób, dbając i w ten sposób o kultywowanie polskich tradycji. „Ojciec Święty tak kochał kolędy” – przypomina ze wzruszeniem. Ale są godziny i dni zastrzeżone tylko dla rodziny, kiedy to mąż i syn wracają z pracy lub z podróży. Wówczas dom i ona chcą być tylko dla nich. Wtedy nie umawia się z nikim lub wręcz odwołuje spotkania. Zna wartość takich chwil, budujących rodzinną wspólnotę, w których najbliżsi są tylko dla siebie, w których jest czas na rozmowę, na podzielenie się życiem toczącym się poza domem.
Może właśnie dzięki tak pieczołowitej dbałości o rodzinne więzi potrafiła przez tyle lat utrzymać żywe uczucia męża, przejawiane niekiedy także w staroświeckich może, ale tak uroczych gestach, jak układanie dla niej serca z pierwszych poziomek, czy oświadczanie się jej, z nieodłącznym poczuciem humoru, przed każdą rocznicą ślubu i pytanie każdego kolejnego dnia, z pozornym niepokojem, czy aby zostanie przyjęty. (Okazuje się, że pomysły zakochanych przekraczają granice epok, bo przed laty mój ojciec także każdego roku układał mojej matce serce, tyle, że z pierwszych truskawek.) I pewnie magia rodzinnego domu, kształtowanego delikatną, ale silną damską ręką, powoduje, że i syn – uzdolniony reżyser, wykładowca w Akademii Teatralnej, zasiada chętnie do rozmów z matką, odkładając nieraz niejedno zajęcie, czy towarzyskie spotkanie. I mówi jej – Mami, jakaś ty świetna.
Ale jest także ta najważniejsza siła, która tak jak niegdyś, tak i dziś spaja rodzinną wspólnotę – to wiara. „Nie umiem przeżyć dnia bez Mszy świętej – mówi pani Ewa – w niej moja siła”. Wiele się modli, o wiele prosi, bo tyle spraw ludzkich ma na głowie, ale i za wiele przeprasza. Wie, że bywa impulsywna, niekiedy może zbyt ostra w osądach ludzkich postaw. Ale umie też przepraszać, choć nie wszystkich i nie za wszystko. Potrafi być kategoryczna, gdy trzeba wystąpić w obronie prawdy, wziąć w obronę kogoś słabego, obrażanego czy wytknąć czyjąś niegodziwość. Znane jest w kręgu jej znajomych wydarzenie, kiedy to nie podała ręki jednemu z przedstawicieli warszawskich notabli, który porzucił żonę z dwojgiem nieletnich dzieci, afiszując się z kolejną damą serca. „Tolerancja przyzwoitego człowieka musi mieć też swoje granice – powie, nie bacząc na opinie innych.

Najbliższe plany
A jakie zadania stoją przed panią Ewą teraz? Ma ona pełną świadomość, iż, jak przypomniał ks. Janusz St. Pasierb, „kultura jest przede wszystkim tworzeniem dalszego ciągu”, a więc trzeba wspierać działalność młodych, którzy dzieło Ojca Świętego Jana Pawła II poniosą ku innym. Nie dziwią zatem bliskie kontakty pani Ewy ze wspaniałymi, pełnymi dynamizmu młodymi ludźmi, tworzącymi Centrum Myśli Jana Pawła II. Te kontakty zaowocowały już dwoma wspólnie zorganizowanymi wystawami, a teraz pani Ewa chce pomóc w stworzeniu bliźniaczego Centrum w Lizbonie. W to zamierzenie wkłada wiele starań, choć nie tylko w to. Od dawna pragnęła doprowadzić do szczęśliwego końca dyskurs na temat wzniesienia krzyża na Placu Piłsudzkiego, gdzie odbyła się Msza święta podczas pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II, i gdzie padły niezapomniane, podrywające naród do czynu słowa – „Niech zstąpi duch Twój…”. I doprowadziła do podjęcia przez Radę m. st. Warszawy uchwały o upamiętnieniu tego ważnego wydarzenia właśnie wzniesieniem krzyża. „Ten krzyż musi tam stanąć – mówi pani Ewa z niedającą się ukryć emocją – musi stanąć jako dane nam na wiek wieków przypomnienie tego, co się tu wydarzyło i co trwa w nas i trwać ma przez pokolenia”.
Na kominku, w salonie państwa Bednarkiewiczów stoi oprawiony w ramy, upamiętniający dzień śmierci Jana Pawła II włoski plakat, na którym widnieje napis – non avere paura – nie lękajcie się, a pod spodem umieszczono w dziesięciu językach wyraz – dziękuję. „Te słowa będą mi towarzyszyć do śmierci” – mówi pani Ewa. Przed plakatem zatrzymuje się często, jakby chciała zdać relację temu, na którego wizerunek patrzy, relację z tego, co udało jej się kolejnego dnia zdziałać. Stale jednak ma wrażenie, że mogłoby być tego znacznie więcej.