Czy znasz swego patrona?

b_240_0_16777215_00_images_numery_6_205_2012_okl.jpgCzy znasz swego patrona?

Jolanta Wachowicz

 

Po wyborze papieża – Polaka nagle i gwałtownie w Polsce zaroiło się od małych Karolków i małych Karolin. Choć moda w dużym i znaczącym (statystycznie) stopniu wpływała na wybór imienia dla dziecka, nie był to nigdy czynnik jedyny. Ani – dla wielu rodziców – najważniejszy.  W książce Antoniego Gołubiewa „Bolesław Chrobry” znajduje się chyba najpiękniejszy opis takiej właśnie sytuacji.

– Myślę dać chłopcu imię Lestka, mego dziada – oznajmił Mieszka.

Dobrawa nagłym ruchem osunęła mu się do kolan.

– Łaski cię proszę, ksze, daj mu imię Bolesława.

(…). Syn czuł niejasno, że matce nie tylko o imię jej ojca chodziło, że o coś większego, o jego przyszłość. Wiadomo przecie, jak wielkim zaklęciem jest imię(.....) Nazajutrz piastun, trzymając mu nożyce nad głową (...) zwrócił się do Mieszka z zapytaniem:

– Jakie imię dajecie synowi, ksze?

Mieszka powiedział swym twardym, nakazującym głosem:

– Bolesław.

(…) Szare oczy matki ostatnim pożegnaniem posłały synowi nakaz na życie, nakaz zawarty w jego imieniu: Bolej sławy!

Wtedy i jeszcze długo potem dawano dzieciom imiona-przesłania: Bronisław(a), Mścisław, Dobrosław(a), Radosław(a), Sobiesław, Gromosław, Mieczysław(a). Mówiło się o nich – staropolskie. Moda na nie wróciła w czasie XIX-wiecznych zaborów i powstań. I – całkiem nieoczekiwanie – odrodziła się na początku XXI wieku. Z innych racji kierujących wyborem imienia dla dziecka można wymienić pragnienie kontynuacji rodu poprzez nadawanie tych samych imion jego ordynatom. Najczęściej (ale nie tylko) kultywowano  ten zwyczaj  w starych, herbowych rodach, a zwłaszcza – królów i papieży. Niektóre imiona powtarzają się tam na tyle często, że ich nosicieli trzeba było „ponumerować” lub  dodać im wyróżniające ich przydomki. W Anglii dotyczyło to zwłaszcza Henryków; we Francji – Ludwików; w Polsce – Janów, Bolesławów i Władysławów.

Zwyczaj przekazywania imienia z pokolenia na pokolenie dotyczył głównie (choć nie wyłącznie) wysoko urodzonych. Podczas rozmowy Zagłoby z Rochem Kowalskim pan Onufry wypytuje młodego rycerza o jego rodzinne koligacje: Jam jest Roch, syn Rocha. Co pan Zagłoba komentuje: No i tak powinno być. Roch zrodził Rocha. Ty, Rochu,  pewnie także będziesz miał Rocha.

Dziedziczenie imienia po bliższym lub odleglejszym przodku wyraża pragnienie kontynuacji ziemskiej sławy antenata, jego osiągnięć, dokonań. Dziecko noszące imię swego przodka ma być więc najbardziej naturalnym jego przedłużeniem w czasie, spełniać odwieczne marzenie o nieśmiertelności. Wspomnieliśmy o wysypie chłopców noszących imię Karol oraz Jan i Paweł po wyborze i w trakcie trwania pontyfikatu Karola Wojtyły, czyli papieża Jana Pawła II. W ten sposób składano hołd największemu z naszych rodaków, a zarazem – świadomie lub podświadomie – chciano zapewnić własnym synom błogosławieństwo tego miana, przelać na nich cząstkę sławy i chwały naszego Papieża.

W okresie insurekcji kościuszkowskiej częściej niż kiedykolwiek przedtem i częściej niż kiedykolwiek potem księża polewali wodą święconą główki malutkich Tadeuszów. Nawet nasz wieszcz Adam Mickiewicz „ochrzcił” tym imieniem bohatera swego eposu. Natomiast Józefowie – najpierw książę Poniatowski, a potem Naczelnik Państwa – Piłsudski stali się duchowymi ojcami chrzestnymi licznych zastępów małych Józków. Charakterystyczne natomiast, że w latach kultu Stalina (też przecież Józefa) w Polsce nie przybywało jego imienników, nawet wśród synów najbardziej oddanych (zaprzedanych) wodzowi komunistów.

Józef Szczypka  wspomina, że dziecko bardzo często imię po prostu sobie przynosiło. Czyli – rodziło się w dniu poświęconym jakiemuś świętemu. Nadając mu to właśnie imię, poddawano się tym samym przesłanemu z nieba znakowi z nadzieją, że patron w sposób szczególny będzie opiekował się swoim malutkim imiennikiem. Tak, jak na przykład urodzonym 24 grudnia Adamem Mickiewiczem. Wiele osób nadal traktuje ten patronat bardzo poważnie. Na przykład Jan Paweł II wybrany na papieża w dniu 16 października, a więc w rocznicę śmierci św. Jadwigi Śląskiej, wielokrotnie powoływał się na nią, jako swoją szczególną niebieską orędowniczkę.

Adam i Ewa (choć nie święci) mają – jak wspomniałam – i swoje dni, i wielu swoich imienników. Całkiem inaczej było z imionami osób najbardziej w katolicyzmie czczonych  – Jezusem i Maryją. W każdym razie – w Polsce. Aż przez osiemnaście wieków chrześcijaństwa w Polsce nie nadawano dziewczynkom imienia Matki Najświętszej, a chłopcom – Boskiego Odkupiciela. Jeśli w naszym kraju pojawiały się Marie to zawsze były to niewiasty importowane z Zachodu. Mieliśmy więc przybyłe z Francji – królową Marię Ludwikę Gonzagę oraz Marię Kazimierę d’Arquien i Austriaczkę – Marię Józefę,  żonę Augusta III Sasa. Ani jednej Polki.

Dopiero wiek XIX upowszechnił w naszym kraju to imię. Zaroiło się od Marii, Maryli, Marysiek i Maniek i w pałacach, i w dworkach, pod strzechami i w  mieszczańskich kamienicach, a nawet – w spelunkach. Charakterystyczne, że o ile przełamane zostało całkowicie tabu dotyczące imienia Matki Boskiej, to nadal istnieje ono w naszej kulturze, jeśli chodzi o imię Jej Syna. Nie ma w Polsce bodaj mężczyzny o imieniu Jezus. Podczas, gdy w katolickiej Hiszpanii ani rodzice, ani Kościół nie mają żadnych oporów w nadawaniu na chrzcie tego właśnie imienia.

W dzisiejszych, zlaicyzowanych czasach przy wyborze imienia dla dziecka rodzice poświęcają znacznie mniej uwagi jego niebieskiemu patronowi lub patronom (jeśli dziecko otrzymuje dwa lub więcej imion). Wiele osób w ogóle nie ma pojęcia kim był(li), kiedy i gdzie żył(li) i czym zasłużył(li) sobie na beatyfikacje czy kanonizację. Wielką poczytnością cieszą się natomiast niestety rozmaite księgi imion i związane z nimi świeckie wróżby i horoskopy.