DRZEWO ROZTROPNOŚCI

b_240_0_16777215_00_images_numery_3_182_2010_ok.jpgDRZEWO ROZTROPNOŚCI

Piotr Wojciechowski

 

Przyjrzyjcie się temu cudownemu przeistoczeniu. Drzewa liściaste w początku wiosny – patyki, schematyczny zapis architektury korony. A potem pąki, tylko z bliska widoczne węzełki nowego życia. Kwitnienie. Liście. To samo drzewo w różnych sukienkach. Patrząc na to – myślę – życie to przemiana. Życie to tajemnica Boga żywego, władającego wszelką przemianą. Przemiany mogą być różne – uzdrowienie, oświecenie, zbawienie, albo wiosna, wieczór, rozpogodzenie. Wszystkie z tego samego źródła.

Patrzę na te drzewa, które jeszcze śpią, na te gałązki-patyczki, ich nieskończone rozgałęzienia. One opowiadają o cnocie roztropności. Roztropność to rozstaje. To taka cnota, która jest zarazem jednym z darów Ducha Świętego. Gdy roztropna osoba dochodzi do dróg rozstajnych – wie dokąd iść. Roz-trop-ność to tropy, które się rozchodzą – jedni szli tędy, drudzy inną stroną. Za kim iść? Nasze życie to koraliki decyzji, nawlekane na nić czasu. Małe decyzje – wypiję herbatę z cytryną czy z mlekiem. Wielkie decyzje – chcę być całe życie z tym mężczyzną, na dobre czy na złe. Nie chcę mieszkać w wielkim mieście. Nauczę się hiszpańskiego. Decyduję się na operację. Postaramy się o jeszcze jedno dziecko. Spróbujemy żyć bez samochodu. Wytniemy te stare jabłonki, urządzimy sad śliwkowy. Każda i każdy ma takie decyzje za sobą, za które dziękuje Bogu. Każdy ma takie, o których chciałoby się zapomnieć.

Patrzę na swoje ludzkie życie jak na szlak mrówki, która od korzeni, od pnia wspina się po korze drzewa wyżej i wyżej, co chwila dochodząc do rozdwojenia konarów, gałęzi, potem gałązek, stale wybierając to lewą, to prawą.

Czasem dobrze tak całościowo wyobrazić sobie szlaki swojego życia. Zobaczyć każdy moment decyzji jak rozdwojenie rosochatych gałązek, zobaczyć, jak każda decyzja wyłącza nas z pewnego obszaru świata i historii, włącza w ten wybrany, w nim każe gospodarować nowymi i nowymi decyzjami. Tym mrówczym wspinaniem się ku zielonym liściom wieczności budujemy swoje drzewo. Czy można je nazwać drzewem roztropności? Oj, chciałoby się, chciało!

Są takie nasze decyzje, które pozostają w ukryciu. Budzisz się w nocy – decydujesz za kogo pomodlisz się nim zaśniesz. Tylko w niebie znają twój wybór. Są takie decyzje, które zatrzymują się w kręgu rodziny – co podasz do kotletów – ziemniaki, makaron czy kaszę? A może ryż? Zjedzą, podziękują, czasem zapomną, bo są ważniejsze sprawy. Są inne decyzje, które wpływają na losy wspólnoty, decyzje, które sumują się z setkami, czasem z milionami decyzji. Płacisz podatki czy kombinujesz. Na tacę grosik czy papierek? Idziesz do wyborów czy nie? Żyjesz na pożyczkach, ale z gestem, czy może ciułasz, odkładasz, chociaż stać by cię było na wiele? Snujesz się z kwaśną miną i kosym podejrzliwym spojrzeniem, czy patrzysz w oczy i nie żałujesz uśmiechu? Garniesz się do wspólnych działań, czy ostrożnie ryglujesz drzwi i czyhasz przez wizjer w drzwiach, czy ktoś nie chce cię nabrać na jaką darmochę? Decyzje sumują się, tworzą takie, a nie inne sytuacje ekonomiczne, polityczne, nastroje społeczne, atmosferę sąsiedzką, oblicze twojej parafii. Drzewa mniejszej lub większej roztropności.

Parafia to takie miejsce, gdzie nasze drzewa roztropności spotykają się gałązkami jak ręce, gdy przekazujemy sobie „znak pokoju”.

To jest miejsce, to jest ekosystem, gdzie możemy stać się roztropni – to jest naturalne środowisko dla pełnego człowieka, duszocielesnego czy ciałoduchowego, jak go tam nazwać. Bo z jednej strony może on zapuszczać korzenie w żyznej glebie swojej rodziny, a z drugiej strony sprzyja jego wzrostowi światło sakramentów, Boże światło. To ładnie się tak pisze – a prawdy bywają mniej śliczne. Gleba wielu rodzin to ziemia skalista lub zatruta. Rzeczywistość wielu parafii to światło przesłonięte albo oddalone.

Widzę gdzie błądzimy, ale nic nie potrafię ze swoją rodziną zrobić. Widzę czego brak, ale nie wiem, jak mógłbym poprawić moją parafię – kto nie słyszał tych smutnych wyznań, trochę bezradnych, trochę niecierpliwych?

Leży przede mną książka-poradnik: „Parafia w wielkim mieście”. Ksiądz Leszek Slipek napisał ją na podstawie własnych doświadczeń, włączył w nią liczne apele i listy, jakie do swoich parafian kierował. Ta książka powinna być przemyślana nie tylko w wielkich miastach, nie tylko przez proboszczów. Przez parafian także. Czytam ją i podziwiam, miejscami jednak czegoś mi brak. Szczególnie tam, gdzie pisze się o młodzieży, o kłopotach z przyciągnięciem do parafii tych młodych, którzy lekceważą katechezę, rzadko zjawiają się na Mszy św. Wielu z nich przyciągnęłyby inicjatywy ekologiczne. Z wielkim trudem dociera do nas myśl, że parafia to nie tylko lud Boży, ale też ta lokalna przestrzeń do życia, którą Bóg swojemu ludowi powierzył – do władania, do pielęgnowania, do odpowiedzialności. Są służby miejskie, przedsiębiorstwa zieleni, wspólnoty mieszkańców – czy nie dosyć? Nie, trzeba na środowisko ludzi spojrzeć przez tajemnice Stworzenia, przez duchowość i cielesność. Tu gdzie żyją ludzi, gdzie rośnie młodzież – świat powinien doznawać nieustannej troski. Te kwiaty, które ustawiamy przy ołtarzu, te trawniki i klomby, o które dba się przy kościele i plebanii, to tylko znaki, że Bóg chce dla nas świata pięknego, zielonego i zdrowego. Powiedzieć młodym: zrobimy to razem! Uda się? Kto nie spróbuje, nie dowie się nigdy. Jedno jest dawno sprawdzone. Młodzi są spontanicznie ekologiczni. Czy roztropnie? Roztropność musi urosnąć jak drzewo.